Wygrałem konkurs na dyrektora MDK w styczniu 2002 roku. Po roku, kiedy zmieniła się władza, nowi radni zadecydowali, że będzie jeszcze jeden konkurs chociaż program, który zrealizowałem w tym roku, był zdecydowanie lepszy niż to co się działo wcześniej. I wyniki finansowe też były lepsze.
Mimo to, że tak jak całe Międzyzdroje, MDK jest dotknięty zjawiskiem sezonowości. A w sezonie nie było wcześniej takich imprez, które można byłoby kontynuować. Najciekawszą, bo możliwą do kontynuacji była letnia propozycja Teatru Nadmorskiego, w którym wzięły udział najlepsze polskie kabarety o małe zespoły teatralne. Chodziło o to żeby został dyrektorem – „swój”, miejscowy wcześniejszy kierownik, i poprzedzający mnie dyrektor - Andrzej Mleczko. Do akcji przeciwko mnie włączyli się koleżkowie ze Szczecina i wysyłali do urzędu Gminnego różne wesołe opinie na mój temat. Czy to prawda, że chodziło o różne handle polityczne na szczeblu powiatu czy nie – nie wiem. Pomyślałem sobie tak: mieli rok żeby mnie ocenić. Jeżeli nie chcą przedłużyć umowy – nie biorę udziału w tych przepychankach. Nie żebym się brzydził jakoś specjalnie, wszelkie działanie w tej sytuacji było po prostu nieskuteczne. A ja byłem obcy. W końcu wyszło na to, na co nie miało wyjść. Zostawiłem po sobie – z rzeczy nowych: rozgrywki brydżowe, uporządkowany zespół taneczny, kawiarnię, której wcześniej nie było, trochę sprzętu, którego brakowało w tym pięknym obiekcie.
Piszę o tym wszystkim tylko po to, żeby pokazać jak to wygląda. Skarżyć się nie skarżę, nie ma na co. Dopóki można – trzeba pracować. Walka wyniszcza organizm. Czy miałem deprecjonować Andrzeja Mleczkę (nie chodzi o rysownika)? Nie umiem. Jak nie chcą trzeba odejść. A nie ma we mnie przekonania o niezwykłości, albo takiego że po mnie choćby potop. Czy – beze mnie nie dadzą sobie rady, albo że stracą, jak odejdę.
Dopóki można – trzeba pracować.