Fama wkroczyła w tym roku w wiek poważny, „stuknęło” jej 41 lat. Ma problemy z tożsamością, powstają pytania o sens organizowania tej imprezy. Są różne opinie na temat programu. Powiem tylko jedno. Kiedyś Fama była zjawiskiem, teraz jest tylko festiwalem jednym z wielu. Do świnoujścia przyjeżdżają zdolni ludzie. Zdolniejsi, lepiej wykształceni niż kiedyś. Ale czegoś im brak. Nie identyfikują się z tym zjawiskiem, bo go nie tworzą. Na początku lat 90-tych brałem udział w spotkaniu ludzi z ZSP i dawnych organizatorów, tych co organizowali Famę na samym początku. Ówczesnemu przewodniczącemu ZSP Markowi Wikińskiemu powiedziałem, żeby nie brali do tego przedsięwzięcia ludzi po czterdziestce. żadnych „starych”. Wychodziłem z założenia, że skoro na początku najważniejsze koncerty, zdarzenia stworzyli młodzi ludzie przed trzydziestką, to ich równolatkowie zdołają zrobić to samo. Mam wielki szacunek do moich kolegów z Rady Artystycznej ostatnich Festiwali, ale coś zgubili po drodze. Zgubili samodzielność tych młodych ludzi. A jednocześnie telewizja zdominowała ten festiwal. Skroiła go pod swoje potrzeby. I pozbawiła indywidualności. Zamiast czerpać z tego studenckiego szaleństwa, szukać rzeczy nowych, nawet traktując ten Festiwal jako poligon rozrywkowy, telewizja zrobiła jakieś tam koncerty i tyle. Pewnie trudno jest przekonać telewizję do „nowego” ale można coś zaproponować. Albo bardziej się wsłuchać się w to co jest. Fama mogła spełnić taka samą rolę jaką odegrała w latach 60-tych, 70-tych. Mogła być wentylem (oczywiści nie bezpieczeństwa) dla młodych artystów, „ujściem” działań twórczych dla tych, którzy zostali odrzuceni przez sztukę popularną i populistyczną. Może nie dla outsajderów, ale ludzi wychodzących poza kanon, bardziej stereotyp rozrywki i sztuki.
Ta impreza ukształtowała mój gust, poglądy, pozwoliła spotkać ludzi nieprzeciętnych i porządnych. Nigdzie nie uśmiałem się tak jak tam. Dlatego czułem się w obowiązku zabiegać o reaktywację Famy najpierw w 1980 roku (powstała impreza Fama o Famie w klubie „Kontrasty” z udziałem m.in. Magdy Umer i Janusza Weissa, przeglądem reportaży filmowych), następnie w 1982 roku (nieskutecznie), a później w 1983 roku – skutecznie. Było w Polsce kilku ludzi, którzy legendę Famy znali. Ostatnia została zorganizowana w 1977 roku. Sześć lat, nowe pokolenie, nowe wydarzenia polityczne, do klubów studenckich weszły zespoły rockowe, poezja, piosenka poetycka, kabarety zeszły na dalszy plan. Nie było gwiazd takich jak wspomniana Magda Umer, Jonasz Kofta, Salon Niezależnych, Jolanta Marciniak, Elżbieta Wojnowska, Elżbieta . Kabarety Tey, Elita, Bogdan Smoleń i Andrzej Sikorowski, Anna Treter z kabaretu Pod Budą weszli już dawno do obiegu oficjalnej rozrywki i tam odnosili sukcesy. Inni byli bohaterami jednej piosenki tak jak warszawska grupa Boom z piosenką „Miłość” czy Jola Zimmerman z „Balladą o pięciu żołnierzykach”, a wcześniej Marta Martelińska z bisowanym wiele razy podczas koncertów „Wierszykiem”.
Założyliśmy w 1983 roku z Krzysztofem Lipskim, dyrektorem programowym FAMY z Krakowa (SCK „Rotunda”, Teatr „OM”, Reminiscencje Teatralne - Kraków), że po tej długiej przerwie, podczas pierwszej „nowożytnej” Famy, pokażemy w amfiteatrze koncerty wg wcześniejszych famowskich wzorców. Poezja, piosenka, kabaret, i nowość – koncert rockowy. Swój autorski klub prowadził Jacek Kleyff. Postawił jednak warunki: codziennie kilogram czereśni, trzy paczki paluszków, rzodkiewki oraz kostka masła. W tym właśnie klubie, na zakończenie wystawy Jacka, dokonaliśmy z Andrzejem Warchałem z „Piwnicy Pod Baranami” wernisaż polegał na tym że wszyscy czekali do świtu żeby jego obrazy wraz ze pojawiającym się światłem poranka. Szkoda, że nie przywieźliśmy do świnoujścia wystawianej w Fabryce Norblina w Warszawie rock opery „Kompot” z rewelacyjnym 16-to letnim wykonawcą głównej roli, wg scenariusza Jonasza Kofty i Zdzisława Bene (Benona) Rychtera (Belusa z „Przepraszam czy tu biją”) to była zbyt droga dla nas produkcja. Przedstawienie było znakomite i mówiło o ważnych dla młodych ludzi sprawach – narkomanii. Teraz wystawia tę operę Teatr w Elblągu, wcześniej Teatr w Czechach.
Decyzję o tym, że Fama się odrodzi podjął Marian Redwan z Uniwersytetu Warszawskiego, wielki jej miłośnik, wiceprzewodniczący RN ZSP. Ta historyczna chwila miała miejsce w hotelu „Pod Kopcem” w Krakowie. Nie ma Go wśród żywych. Dobry Człowiek i Kolega.
Największe wrażenie zrobiła na mnie Fama 73. Znakomite Kabaretony „Instytut Prognozowania” w reżyserii Olgi Lipińskiej oraz „Turniej” Salonu Niezależnych. Koncert „Poznajmy się” z Markiem Gołębiowskim i Markiem Pacułą w roli konferansjerów, oparty na improwizowanym dowcipie, w którym wystąpili prawie wszyscy uczestnicy. Koncert jazzowy, z udziałem Studia Pantomimy Politechniki Szczecińskiej, Samych Swoich, Quidam Jazz Quortet (profesor Ryszard Wilk na perkusji), wrocławski Big Band Zbyszka Piotrowskiego. Gorący jak węgle Turniej Kabaretów o Trójząb Neptuna (Grand Prix „Salon Niezależnych” ze spektaklem „żyj na huśtawce żyj”), spotkania poetyckie z Ryszardem Krynickim, Adamem Zagajewskim, Julianem Kornhauserem, Jerzym Kronholdem, Januszem Styczniem, Leszkiem Aleksandrem Moczulskim (poetą). I wreszcie na koniec festiwalu koncert poetycki w ponurym klubie FAMA, z udziałem tych znakomitych poetów oraz piosenkarzy studenckich. To było zupełnie wolne, niecenzurowane spotkanie, które nagrywałem z kolegami z Akademickiego Radia „Pomorze”. Kiedy je wstawiliśmy do programu radiowego w kilka lat później, wiele z tej atmosfery zostało. A łzy w oczach Elżbiety Wojnowskiej też będę pamiętał, całe to napięcie, ciszę, nikt nie klaskał.. Na tej Famie powstała piosenka „Zaproście mnie do stołu”, gdyby tylko Henryk Alber (kompozytor, autor tekstu Włodzimierz Szymanowicz) akompaniował Elżbiecie, nie było takiego wrażenia jakie powstało gdy ta piosenka – chyba na koncercie finałowym została wykonana z Chórem Akademickim Politechniki Szczecińskiej p/d Jana Szyrockiego i wrocławskim big bandem Zbyszka Piotrowskiego. Wtedy też poznałem Maxa Szoca, kolejną osobę niezwykłą. Tak myślę, że może trzeba wrócić do tych ludzi i wspomnień.
Dla porządku powiedzieć się godzi, że dyrektorem programowym tego naprawdę wyjątkowego Festiwalu był Janusz Olszewski ze Szczecina, a głównym Stefan Molin ze świnoujścia.
Nowością lat następnych było Radio FAMA, które nie chwaląc się z Markiem Wójcikiem zorganizowaliśmy, wieszając głośniki na świnoujskich słupach. Nadawaliśmy komunikaty, muzykę festiwalową, a nawet transmisje na żywo – miało to miejsce na ostatniej 12 Famie „starożytnej” – prowadzone przez Stanisława Szelca z teatru „Kalambur” codziennie o 12.00 pogadanki z wieży mariackiej przy placu Słowiańskim. A Julian Kurzawa grał hejnał w pięć stron świata, bo tak mu wyszło. Radio działało również w ten sposób, że objeżdżaliśmy ulice świnoujścia i Międzyzdrojów wozem propagandowym Marynarki Wojennej i przez megafony nadawaliśmy piosenki festiwalowe.
Pierwszy raz na Famę przyjechałem w 1972 roku, podczas praktyk robotniczych. A tam Busław Mec i piosenka „Jej portret” oraz orkiestra kameralna pod dyrekcją Agnieszki Duczmal i Krzysztofa Knittla. Krzysztof Materna prowadzący koncerty, kabaret „Pod Budą”, bidna rodzina Karola Charlesa Kilwatera, która pozdrawiała się salutując do pustej głowy (czyli do niczego) i gwiżdżąc jak kto potrafił. Szalejąca Olga Lipińska, która usiłowała okiełznać studencki żywioł, podczas realizacji kabaretonu festiwalowego, z udziałem Salonu Niezależnych, TEY-a, Pod Budą, Jana Pietrzaka, Elity. Zawsze lubiłem oglądać próby. Tam o mało nie doszło do kompromitacji mojej osobistej, kiedy to za dobrą monetę wziąłem słynna piosenkę „Elity” - „Polskie strzechy”. Dobrze, że nikomu o tym nie powiedziałem. I jeszcze o jednej osobie muszę wspomnieć – o Jacku Mastykarzu, który przy pomocy 12 mikrofonów, aparatury Dynacord „Gigant” o mocy nie przekraczającej 1 kW potrafił nagłośnić wielki amfiteatr świnoujski. A nagrania wychodziły znakomicie. Zostały wykorzystane w późniejszych wydawnictwach CD "śmiech" i "Nostalgia" i wielu innych.