Wojciech Hawryszuk - 1953-2020

Myśli przyłapane - cytaty, komentarze, zapiski...

Pojawiła się u mnie kobieta czterokrotnie rozwiedziona. Co najmniej o jeden raz za dużo. I do tego ma pięcioro dzieci z różnymi mężczyznami. I bardzo dobrze, bo mamy demokrację.   

Wiceprezydent M. Szczecin Zbigniew Zalewski  Nie wiem co powiedział Pan Prezydent tej kobiecie, ale też nie wiadomo co powiedzieć Panu Prezydentowi w tej sytuacji.  Międzyzdroje    7 10 06    Sesja RM

1971 - 1979

Najważniejsze w ARP były schody. I wzmacniacze. Sześć nowych 100 W i jeden tzw. „ruski”, wyciągnięty z demobilu, który nie dał się nijak zepsuć.One były bezpośrednią przyczyną wielu urlopów i skreśleń ze studiów. Tam odbywały się rozmowy i żarliwe dyskusje. Tam zdobywało się pozycję towarzyską.

Pierwszy wywiad nagrałem 13 października 1971 roku. Rozmawiałem ze studentami, którzy czekali zapisanie się do pracy w „Bratniaku”. „Bratniak”, to była (wiem, że jest ale zupełnie inna) spółdzielnia studencka pracy, która zatrudniała studentów do prac dorywczych. Były prace godzinowe czyli najprostsze przeważnie sprzątanie. Inne pracy były pracami akordowymi tzw. „kosztorysowe”; był kosztorys, była wartość zlecenia i można był pracę zrobić szybciej, stosując sprytne, studenckie metody. To juz zupełnie inna historia. Z pewnością do opowiedzenia Walka o prace „kosztorysowe” była zawsze. Część zleceń szła pod stołem, nie była wcześniej wywieszana na tablicy, bo studenci, którzy nieźle żyli z tych prac mieli układy z pracownikami spółdzielni, i z pewnością nie za piękne oczy dostawali „tłuste” zlecenia. Do tego dochodziły tzw. „lewe książeczki” czyli zatrudnianie ludzi, którzy do pracy nie chodzili, dwóch czy trzech studentów pracowało za całą brygadę i wynajmowali za dużo niższe stawki np. robotników z tego zakładu gdzie pracowali. żeby dostać takie zlecenie trzeba było czekać w kolejce cała noc. I studenci na portierni osiedla akademickiego czekali. I oczywiście „nadawali” na stosunki panujące w spółdzielni, na dyspozytora i tak dalej.

To wszystko wiem teraz, wiedziałem pod koniec studiów. Ale starsi koledzy z ARP wysłali mnie na te rozmowy jak „jelenia”. Nic sensownego nie zrobiłem, bo nic na ten temat nie wiedziałem. A pierwsza zasada takich „interwencyjnych” wywiadów brzmi: nie możesz wiedzieć mniej niż twój rozmówca. Byłem na pierwszym roku Wydziału Elektrycznego Politechniki Szczecińskiej.

Najważniejsze w ARP były schody. I wzmacniacze. Sześć nowych 100 W i jeden tzw. „ruski”, wyciągnięty z demobilu, który nie dał się nijak zepsuć.One były bezpośrednią przyczyną wielu urlopów i skreśleń ze studiów. Tam odbywały się rozmowy i żarliwe dyskusje. Tam zdobywało się pozycję towarzyską. Siadywali starzy i młodzi.  Starzy snuli opowieści o tym jaK TO Welc Jan (welcjan to pewien szczególny przypadek macierzy). startował z trzech magnetofonów "Szmaragd" i gramofonu i nagrywał słuchowiska jakich nikt nigdy później nie nagrał. Toni Zawadzki, Zbyszek Kasprzak, Leon Popielarz, Alojzy Michalski, Krystyna Marciniak, Janusz Roźmiej, Stefan-Turysta (nazwisko sobie przypomnę), Zdzichu Woźniak, Janek Tomków, Lechu Pieczyński i Krystyna Rokicka, wcześniej Irek Stankiewicz, Ola Nieżychowska, Janek Sylwestrzak, Hozerowie - wspominam niedościgłe wzory, gwiazdy, które łaskawie, z wielką pobłażliwością, przekazały wiedzę radiową i anegdoty naszemu pokoleniu. A jeżeli pokolenie uważą, że za mało, to nich dopisze historię po swojemu.

Wracając na chwilę do tych wzmacniaczy, które „napędzały” głośniki w pokojach w akademiku. Studenci podłączali do tych radiowęzłowych gniazdek różne rzeczy (suszarkę, grzejnik) oraz jakieś „lewe” głośniki bezpośrednio, żeby im lepiej grało. Albo spinacz, żeby im nie grało i żeby nie grało rozrywkowym sąsiadom. I do tego był potrzebny „ruski” wzmacniacz wielkości pralki automatycznej. Chyba ten właśnie wzmacniacz został wykorzystany przez Mariana Miszkiela do nadawania audycji radiowych „Wolny akademik”.

ARP czyli – jak wyżej – to była redakcja programu radiowego, który był nadawany za pośrednictwem sieci radiowęzłowej na terenie Politechniki i Pomorskiej Akademii Medycznej, a przy pomocy łącz telefonicznych „odpupinizowanych” na terenie akademików w całym Szczecinie. To była jedna z bardziej rozbudowanych terytorialnie sieci radiowęzłowych w Polsce. Radio docierało do akademików WSP (Bohaterów Warszawy), AR (Chopina, Armii Czerwonej), WSM (Wały Chrobrego).

Program, obsługa techniczna była realizowana przez kolektywy społeczne. Kolektyw to pewnie pozostałość po latach 50-tych, ale tak się przyjęło i zostało do końca. Na etacie był Redaktor Naczelny, później kierownik techniczny (kiedy Redaktorem Naczelnym został student) i sekretarka. „Przeżyłem” kilku Naczelnych – Janek Welc, Mietek Marcinkowski, Zbyszek Jeziorny, Adam Krzekotowski i Ryszard Torba.

Program popołudniowy był wpasowany w ramówkę programu III Polskiego Radia. Trwał kilkanaście, kilkadziesiąt minut zaczynał się o 16.00 lub przed 16.00; wtedy były nadawane komunikaty ze wszystkich agend studenckich, działu spraw bytowych studentów, „Bratniaka”, władz uczelni; i do tego muzyka, piosenka dnia, tygodnia. Program wieczorny zaczynał się o 20.00 i był prowadzony przez spikerkę lub spikera. Wszystkie audycje poza muzyką były nagrywane. Cykliczne audycje muzyczne były nagrywane również. Na żywo był prowadzony wyłącznie studencki koncert życzeń w niedzielę i w dni specjalne – Andrzejki, Mikołajki, z okazji Dnia Kobiet. życzenia były składane na portierniach w kopertach z dobrowolnym ale dokładnie określonym datkiem na różne cele radiowe oraz życzenia. Prowadzący dostawali też jakieś drobne pieniądze.

Pewnie pamiętacie piękną melodię „żegluj srebrny księżycu”, która zaczynała audycję słuchaną we wszystkich akademikach i wymyślne życzenia, wierszyki i tajemnicze teksty, zrozumiałe wyłącznie dla nadawcy i przeważnie – odbiorczyni. Mam na mysli Studencki Koncert życzeń. W niedzielę oprócz koncertu życzeń była nadawana audycja Mariana Miszkiela „Z kolorowej taśmy”. Marian wspaniale opowiadał o muzyce klasycznej, prezentował znane i nieznane utwory, czytał wiersze i bawił się wyszukanym językiem „laściwnym” niepomiernie. Opiekował się troskliwie koleżankami, które debiutowały w programie radiowym. Wiele osób tej audycji chętnie słuchało i po latach tę właśnie doskonale pamięta.

Leszek Pawlicki z małym Marcinem
Leszek Pawlicki z małym Marcinem "Facinem"

Zapraszam do wspomnień. Chętnie je zamieszczę. Tyle tego, że właściwie nie mogę nic napisać, żeby czegoś nie pominąć. To było wspaniałe miejsce i wspaniali ludzie, nie ma takich z którymi nie chciałbym się spotkać. Chyba, że o czymś nie wiem. (mp3)