Wojciech Hawryszuk - 1953-2020

Myśli przyłapane - cytaty, komentarze, zapiski...

Nikt sankcji nie zelżył.

Andrzej Olechowski FpF TVN24 2 listopada 2014

 

To tekst z mojej niewydanej, może szczęśliwie się stało, i nieukończonej tym samym Książki o liceum nr 13 w Szczecinie. Na koniec roku szkolnego - przypominam o szkole.

Polska szkoła nie chce przyznać, że można lepiej kształcić. że należy lepiej kształcić. że nie ma lepszych, i gorszych uczniów. Nie dotyczy to wszystkich szkół, ale z pewnością zdecydowanej większości.

Uczeń na pytanie dlaczego nie umiesz odpowiada - przecież się uczyłem. Wielu nauczycieli, na pytanie dlaczego on (uczeń) nie umie, odpowie: bo się nie nauczył. Ale nie mówi się: bo nie nauczyłem.

Szkoła powstaje z pomysłu ludzi, i na zapotrzebowanie społeczne. Rozwija się miasto, trzeba kształcić obywateli, i powstaje szkoła. Starsi obywatele składają się na pensję nauczyciela, pieniądze może dać oświecony władca; i tak zaczynały się 100 lat temu współczesne historie wielu szkół. Kariery absolwentów świadczą o pracy wychowawczej i edukacyjnej nauczycieli, i kolejnych dyrektorów. Monografie drukowane oraz strony internetowe szkół zamieszczają listy nazwisk najwybitniejszych obywateli oraz utalentowanych uczniów. Szkoła mówi w ten sposób obywatelom miasta, że dobrze pracuje, i tym samym rzetelnie wydaje pieniądze, które obywatele przeznaczają na edukację swoich dzieci.

Aktualnie, jak dawniej, pieniądze na kształcenie swoich dzieci i wnuków przekazują również obywatele, a nie państwo, miasto, wieś czy kuratorium. Instytucje są wyłącznie pośrednikiem. Warto na ten fakt zwrócić uwagę. Chociaż czasem jest tak, dają to wyraźnie odczuć wszelkie możliwe władze, że przekazują pieniądze jak by je same zarobiły, czyniąc datki z własnej kieszeni.

Jeżeli w mieście są już szkoły, a uczniowie od lat nie są kształceni dobrze, to dobra szkoła powstaje niejako w opozycji do istniejącej sytuacji. Tak powstało - choćby - liceum nr XIII w Szczecinie, wg rankingu miesięcznika "Perspektywy" najlepsze w Polsce (od czterech lat). Nikt tego publicznie, co było i jest naturalnym zachowaniem w środowisku oświatowym, w ten sposób nie określił, że powstało niejako w opozycji do istniejących przeciętnych szkół, ale na to przecież wyszło.

Nie podjęto próby zmiany sytuacji w istniejących szkołach, powołano nową.

I żeby uzasadnić potrzebę utworzenia tej "lepszej" szkoły odwołano się kilkanaście lat temu do autorytetu Uniwersytetu. Utworzono szkołę średnią pod patronatem Uniwersytetu Szczecińskiego, co z definicji miało gwarantować szczególną opiekę, wyższy poziom kształcenia; zakładano, że powstanie placówka dla dalszego rozwoju uczniów zdolnych.

Dlaczego akurat tak postąpiono, nie naruszając zasłużonej tkanki pedagogicznej?

Czy to budowanie dobrej szkoły pod uniwersyteckim patronatem - jednak - nie było tylko i wyłącznie, zwykłym obywatelskim tchórzostwem, asekuracją przed gniewem nauczycielskich gron, czy aby nie było usprawiedliwieniem ewentualnego sukcesu?

To zdarzyło się w Szczecinie, ale mogło w każdym innym mieście.

Tchórzostwo - skąd? Stąd, że obywatele - de facto właściciele szkół - nie spytali, czy nie można lepiej kształcić w istniejących szkołach, zwłaszcza, że w 1989 roku wszyscy widzieli, że potrzeba nam dobrze wykształconych obywateli, a w wielu wypowiedziach politycznych i publicznych można napotkać deklaracje i postulaty dotyczące zmiany polskiej szkoły.

Pokutuje w polski szkole wieczny strach jak przed zaćmieniem słońca. Jak ten XIX-wieczny chłopskich bab Gulonki, Pulutowej, Piątkówki, starej Dulębiny i Zalesiaczki z Owczar, przed wszechwładnym „uczytielem” Ferdynandem Wiechowskim z „Syzyfowych prac”, który jednak chłopskie baby zdołały przełamać, i do kierownika dyrekcji naukowej obejmującej trzy gubernie Piotra Nikołajewicza Jaczmieniewa złożyły skargę „niedowolne panem Wiechowskim”, bo uczą „ jakichsi śpiewaniów po rusku, na książce tylko to samo po rusku” i „nie dadzą dzieciskom Pana Boga pochwalić”. Co z tego wynikło - wiemy.

Zabobonna, pańszczyźniana, peerelowska uległość, dusi w zarodku chęć wejścia w bezpośredni, osobisty spór o przyszłość polskiej szkoły. Czyli o przyszłość swoich dzieci.

Bohaterstwo doktora Judyma, a także zwycięstwo ruchu związkowego nad PRL-em, obawy lewicowych środowisk, przewrażliwienie i nadgorliwość prawicowych, wszystko to wprzęgnięte zostało w politykę. Ten mistyczno-socjalny duch tradycji odebrał zdrowy rozum ludziom decydującym o naszych pieniądzach przeznaczanych na kształcenie naszych dzieci. A jak już polityka wchodzi do szkoły, to o głupotę bardzo łatwo. Jak wszędzie.

Stanisław Brzozowski „Legenda Młodej Polski” 1909: „Odrodzić się może naród jedynie jako świadome dzieło człowieka, jego własny twór, zwycięstwo jego swobody nad ślepą i niemą koniecznością”.

Polskie szkoły, polityka III RP pozostawiła ślepej i niemej konieczności. Czyli tak naprawdę polskie szkoły są nieświadome swojej roli w społeczeństwie, i w gospodarce. Obywatele też są ślepi i niemi, bo nie dochodzą swoich praw i nie żądają zdania sprawy z sytuacji polskiej szkoły. I z przyszłości swoich dzieci.

Oświatowa finansowa kołdra tak w istocie, nie zawsze jest krótką kołdrą. Ta kołdra w większości wypadków leży zwyczajnie w poprzek, i nikomu nie udaje się jej przekręcić o 90 stopni. I nikt nie chce jej przekręcać, ponieważ argument finansowy czyli legenda o jej krótkości jest wystarczająco wygodnym, silnym, wyrazistym argumentem, który usprawiedliwia wszystko, i wszystkich tych, którzy nie dopełnili swoich szkolnych obowiązków. I lansowany w ten sposób przez media prostacki stan rzeczy, jest zrozumiały dla wszystkich obywateli.

Pojawia się często niejasne pojęcie misji, i niedostatecznie opłaconych misjonarzy. Opozycja zawsze powie, że da w przyszłości więcej, a rząd - że więcej potrzebuje. Nikt nikogo, nawet opozycja rządu, nie rozlicza z tego, co zrobił za te pieniądze, które ma.

Co się zmieniło od 1989 roku w Polsce? Ludzie. Dostrzegli w dobrym wykształceniu szansę dla siebie, i dla swoich dzieci. Zaczęli szukać rzeczywiście dobrych szkół. Te szkoły, które miały tradycje, które przez dziesiątki lat wykształciły w sobie potrzebę dobrego kształcenia młodych obywateli, mogły się rozwinąć i tak się stało. Oferta edukacyjna tych właśnie szkół dominuje na rynku w każdym mieście.

Wróćmy do szczecińskiego LO XIII, które miało być najlepsze, i dla najlepszych w mieście. Po dwóch latach w miarę tłustych „uniwersyteckie” liceum 12 lat temu dotyka kryzys, i nikt, komu zależy na dobrym wykształceniu dziecka, nie chce już posyłać swoich zdolnych dzieci do tej szkoły.

Okazało się bowiem, że "goły" uniwersytecki patronat niczego w szkole nie zmienił. Duch tradycji przyszedł po swoje, jak smok po owcę.

W nieoficjalnym rankingu Kuratorium oświaty, zaledwie po kilku latach od utworzenia "uniwersytecka" XIII-tka zostaje sklasyfikowana na przedostatnim miejscu w województwie.

Tyle, i tylko tyle Kuratorium oświaty. Sklasyfikowało. Związki zawodowe też nic. Po co interwencja, skoro - czy zła, czy dobra szkoła, są te same pieniądze dla dyrektora i nauczycieli.

Mija 12 lat od zażegnania kryzysu, i XIII-tka zajmuje przez kolejne cztery lata pierwsze miejsce w kraju wg rankingu miesięcznika "Perspektywy".

Co zatem trzeba zrobić, mając do dyspozycji te same pieniądze, które mają, i mogą mieć inne szkoły publiczne, żeby przeskoczyć 5000 pozycji rankingowych w Polsce? Czy ktoś mógł być na tyle szalony, i arogancki, żeby powiedzieć 12 lat temu, że będzie pierwszy w kraju?

Nikt tego nie mówił. Potrzeby i ambicje nauczycieli z XIII LO w Szczecinie były skromniejsze, ale też równie rewolucyjne, co skromne. Aroganckie i szalone.

Chcieli zrobić dobrą szkołę. Nic więcej.

A to, w sytuacji gdy nikt tego od polskiej szkoły tak naprawdę nie wymaga, i nie wymagał, to tak naprawdę skrajna prywata, i ekstrawagancja, grona pedagogicznego i dyrektora.

 

Wojciech Hawryszuk