Police, 2 maja 2008. Kilka uwag ogólnych i szczegółowych. Spisane podczas koncertów, uzupełnione notatkami domowymi, a nawet jak się okazuje, wspomnieniami sprzed 35 lat.
W Policach 2 maja, podobnie jak przed rokiem, ale skład estradowy zupełnie inny. Chinook. Duża formacja z Dębicy. Występ Sylwii Siłki i kolegów był do końca niewiadomą wielką. Kawał drogi, trzeba załatwić w miarę tani transport, 700 km w jedną i 700 km z powrotem. Ale przyjechali, i to jest nasz wspólny sukces. Pani Sylwia szalała na scenie, ale niestety, nie przekonała nas, że powinna wejść do finału – tego akurat festiwalu, który poszukuje po prostu piosenek. świetnie, że do nas dotarli, ale następnym razem powinni przywieźć piosenki, zwłaszcza, że pani Sylwia to dynamit, (tylko bez skojarzeń z laskami bardzo proszę), i powinna śpiewać dla radia. Ciekawy głos. Powinna, ale te utwory rockowe, które usłyszeliśmy w Policach, będą miały problemy żeby gościć w „zwykłych” stacjach. Muzyka to dla wielu wykonawców wyłącznie hobby. To piękne hobby, bez wątpienia. Szkoda, że tylko hobby, bo Chinook to dobra fabryka, niezależnych specjalistów. Przywieźcie w przyszłym roku kawałek rockowego, melodyjnego ciasta z dalekiej Dębicy. Bo my nie mamy żadnych uprzedzeń co do żadnych gatunków muzycznych.
Trio znane z ubiegłego roku – Chocking Hazard. Pamiętamy piosenkę „Baobaby”. Było blisko do rekomendacji, piszę to bez kurtuazji. Tu może trzeba słów kilka o sposobie oceniania. Jeżeli mamy oczywisty dla wszystkich przebój, to raczej dajemy jedną rekomendację. Nie staramy się dawać „rekomendacji pocieszenia”. Jeżeli siły są wyrównane, to mamy prawo do rekomendacji trzech piosenek. I tak się podczas „majówkowej” tury koncertów eliminacyjnych w Nowogardzie. Decyzję o finale podejmiemy później. Wróćmy do szczecińskiej grupy Chocking Hazard. Najciekawsza była piosenka „Cyniczny siewca”, pastisz w stylu lat 80-tych. Myślę, że nie do końca udane nagłośnienie spowodowało, że wiele zaplanowanych przez muzyków „smaczków”, nie trafiło do jurorskich uszu. Był problem, bo „Cyniczny siewca”, i „Rana” Curcumy, i „Przy stole” Fat Belly Family to równorzędne typy do rekomendacji. Ale „Płaszcz” grupy Schody z Podlasia, był zdecydowanie najlepszy. Czterech rekomendacji dać nie mogliśmy, a pominięcie jednej z wymienionych piosenek byłoby błędem i niesprawiedliwością. Zbiorowa odpowiedzialność artystyczna? A jak postąpilibyście w takiej sytuacji? Mamy zbudować program koncertu finałowego po to, żeby wypromować nie tylko finalistów, ale pośrednio wszystkie zespoły biorące udział w festiwalu Gramy. I dlatego zespoły występują, a my jesteśmy w tej niewdzięcznej sytuacji, że musimy oceniać. Na szczęście jest jeszcze przyjemność słuchania koncertów i poznawania ludzi.
Curcuma ze Szczecina, kolejne pozytywne zaskoczenie. Najciekawiej „kombinująca” formacja tego koncertu eliminacyjnego. Bezwzględnie polecamy koncerty. Widzimy jasną przyszłość. Jeszcze chwila i na scenie pojawi się rasowa, rockowa kapela. Nie wiem, kto miesza w tym muzycznym kociołku, „nie ma czasu pogadać” - to już standard tych tekstów, ale to naprawdę nieźle się zapowiada. Zabrakło linii melodycznej. To kolejna mantra festiwalu. Muzycy z Curcumy to ludzie, którzy mają pojęcie o aranżacji, poszukują, a do tego to kapela 30-to latków, która nie chce tracić czasu na hałasowanie, tylko zajmuje się muzyką. Miło było poznać.
Atutem Fat Belly Family jest wokalista łukasz. Wcześniej Day Tripper. Pisałem o ich koncercie w Kontrastach, występowała też wówczas Lipa z Miodem. Te dwie formacje miały wziąć udział w Gramy 2008, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Szkoda, bo to były przyzwoite formacje szczecińskie. Na tym koncercie w Kontrastach posłuchałem „mięsistej” muzyki i rasowych wokalistów. Mam nadzieję, że te „projekty” odżyją. Fat Belly Family. Jak można mając tak dobrego frontmena, niebanalne teksty, zapomnieć o melodii. Tyle o FBF. Na Festiwalu pojawiło się wielu dobrych wokalistów. Zwykle dominują kobiety, ale Panowie biorą srogi rewanż. Tylko te nieszczęsne melodie. Takie zapatrzenie w siebie, granie tylko dla siebie i dla grupki zakochanych fanów, do niczego nie prowadzi. Te dobre kapele są tego właśnie przykładem. I wiele innych też. Technika to za mało, żeby randka się udała. Potrzebne są kwiaty, przyciemnione światło, kwiaty, nastrój i wiele innych drobiazgów. To właśnie jest aranżacja.
Pozostaję z niezmiennych szacunkiem do wszystkich artystów. Ale sukces, szczególnie w tej branży, potrzebuje pracy i wrażliwych specjalistów. Nie da się zrobić kariery z marszu. Pamiętam rozmowę profesora Bardiniego z zespołem Brylantowe Spinki, czyli m.in. Krzysztofem Piaseckim, a miało to miejsce na krakowskim rynku, w 1973 roku. Powiedział wówczas pan Profesor, Juror krakowskiego festiwalu, że ta świeżość, dowcip, to tylko jednorazowy sukces. I Krzysztof Piasecki zrobił karierę dopiero teraz, kilka lat temu, kiedy się nauczył. To samo można powiedzieć o nieco starszym Andrzeju Poniedzielskim. To inny rodzaj sztuki estradowej, ale praca jest pracą. Należy ją wykonać, jeśli ma się zamiar z tego żyć. I jeżeli nie che się marudzić i zwalać wszystkiego na układy. Dlaczego miernoty, gwiazdki jednej nocy, zdominowały polską estradę, ano dlatego, że zdolniejsi żyją w poczuciu krzywdy, niedocenienia i mają za dużo tych, co są gotowi ocierać łzy niepowodzenia, zawsze i chętnie. Jesteście zdolni Panie i Panowie, tylko to za mało, żeby zrobić karierę na zawodowej estradzie, musicie tego chcieć.
Wojciech Hawryszuk