Wojciech Hawryszuk - 1953-2020

Myśli przyłapane - cytaty, komentarze, zapiski...

Rozmawiajmy o tym co jest istotne, a nie o Adamie Hoffmanie.
Jacek Sasin, To niebezpieczna "obosieczna" propozycja. Ale, gdyby tak się dało, to kto wie... 7 dzień tygodnia Radio Zet 15 września 2013

Spis treści

Wojciech Hawryszuk: O Asie - słów kilkanasie

Ćwierć wieku to ładny kawałek czasu i wiele faktów pojawia się podczas rozmów, nie zawsze w porządku chronologicznym. I nie będziemy tego zmieniać. Tamten czas wart jest szerszej refleksji stąd też, już za chwilę, wezmą (wzięły ) się różne „skoki w bok” i dygresje historyczne; i niekoniecznie akurat historyczne. Wiele rzeczy działo się wtedy po raz pierwszy – już to w mieście, już to w Polsce. Wiele rzeczy było niemożliwych. Radio AS było też należało do zjawisk niemożliwych, a jednak stało się faktem. Bardzo wiele zależało od organizatorów, w sumie – mniej od pieniędzy (jak się okazało), ale najwięcej od ludzi.

Już w roku 1989 oraz 1990, w stanie wskazującym na odwilż polityczną, rozważaliśmy z szefem Akademickiego Radia „Pomorze”, Markiem Wójcikiem możliwość wprowadzenia ARP na prawdziwe radiowe fale. ARP było jednym z najlepszych studenckich zespołów radiowych w Polsce. Pracowałem wtedy w Hucie na Stołczynie, a mieszkałem na Słonecznym i po drodze od czasu do czasu wpadałem do akademika na poważne rozmowy.

Nie wiem, co na te pomysły - studenckiego radia w eterze - uczelnia, przy rozmowach nie byłem, ale żeby wystartować, potrzebne były jednak pieniądze. Przede wszystkim na nadajnik, chociaż aż taki drogi nie był. Reszta już była, czekała pod parą; taśmoteka, trzy studia, montażówki, ekipa, zaplecze studenckie, ewentualna pomoc Politechniki. Nadawać można było z DS 5. Potrzebna była też tzw. częstotliwość. Przez miesięcy, na przełomie 1992 i 1993 roku kilka pirackie radio ARP nadawało bez jakichkolwiek zgód. Nadajnik został zbudowany przez Krzysztofa Skoniecznego i miał moc ok. 4 W, a sygnał docierał nawet do osiedla Książąt Pomorskich, mimo że antena miała charakterystykę dookólną. Antena powstała z rurki służącej jako stelaż do namiotu. Inne elementy składowe to heterodyna ze zwykłego radia o odwróconym działaniu.

I oto w 1990 roku, jako „mglisty sponsor” pojawia się w rozmowach inwestor – prezes spółdzielni – który mógł na ten cel poświęcić znaczne kwoty. W zasadzie wg Marka Wójcika, Naczelnego ARP, kwota nie grała roli. Nazwiska MW nie zdradził. I co było dalej - nie wiem. Krążyła koncepcja wyorzystania przez „obce” prywatne radio sprzęu i pomieszczeń ARP i nadawania pod obcą banderą. Bez jakiej kolwiek kooperacji i bez żadnych pozorów. Oznaczało to śmieć ARP. Gdyby Politechnika poszła na to. Ale Politechnika zawiesiła cała sprawę na kołku, i ostatecznie mimo że dysponowała – nie bójmy się tego porównania – najlepszym radiem w Polsce, w przeciwieństwie do innych uczelni – poznańskich, krakowskich, olsztyńskich, o radio akademickie w eterze nie powalczyła. Nie wiadomo, czy organizatorzy Radia AS rozpoczęli dialog z uczelnią czy też nie. Mam nadzieję, że opowiedzą o tym poznamy tajemnice prapoczątków, sytuacji embrionalnych Radia AS.

Wróćmy do tajemniczego inwestora, spóldzielcy zainteresowanego radiem. Była jakaś późna nocka wczesnopaździernikowa 1990 roku, ja spałem, sąsiadka otworzyła drzwi, Ewa mnie obudziła, a była na ostatnich nogach z Ludwiką Martą (urodziła się 17 listopada); wpuściła „kogoś zupełnie nieznanego”; w progu stał w miarę młody człowiek, który koniecznie chciał się ze mną spotkać. Jak już się obudziłem, to wstałem i zasiadłem do rozmowy w kuchni. Był podgolony, jak to mieli biznesmeni w tamtych czasach w zwyczaju być, „z waszecia”. Był to ów „mglisty” prezes spółdzielni czyli Waldemar Marczyk.

Zagaił i poprosił o napisanie założeń dotyczących powołania radia lokalnego, w tym ramówki. A może zaczął od czegoś innego. Prezes był jak najbardziej rzeczywisty. Rozmowa była trudna, ponieważ ów młody człowiek mnie specjalnie nie przekonał do siebie i do projektu, choć padły zapewne obietnice współpracy i inne miłe propozycje ale w przyszłości. Staram przeważnie się na tzw. „przyszłość” nie liczyć. Ustaliliśmy ostatecznie honorarium w walucie obcej za opracowanie ramówki, płatnego po otwarciu radia, niezależnie czy będę z nimi współpracował czy też nie. Może i dobrze, a może i nie.

Polecił mnie Waldemarowi Marczykowi, póżniejszemu prezesowi Radia AS, Leszek Pawlicki, ( nie wykluczonę, że Jerzy Kapica miał w tym również swój udział) kolega właśnie z ARP, wtedy szef spóldzielni „Bratniak”, który był jednym z ojców założycieli Radia AS. Wycofał się jednak przed podpisaniem umowy Spółki. W kilka lat później razem zakładaliśmy Telewizję GRYFNET i Pomorską Stację Radiową.

W tzw. międzyczasie, w 1991 roku założyłem swoją pierwszą firmę, rozstałem się z Hutą, bo nie miała pieniędzy na prowadzenie Domu Kultury, a miasto Szczecin nie było zainteresowane kulturą na Stołczynie. Musiałem założyć firmę, ponieważ rozpocząłem współpracę z Zachodniopomorską Izbą Gospodarczą (Leszek Szwabowski, Roman Goch, Janusz Fiszer,) - biura mieli w UM Szczecin, w tym miejscu, gdzie aktualnie znajdują się kasy i bank ( też warto kiedyś opisać te ówczesne marzenia i plany dotyczące targów międzynarodowych w Szczecinie, chociaż kilku z nich, tych co byli najważniejsi i byli od początku już nie żyje). Współpraca dotyczyła promocji pierwszych powojennych targów międzynarodowych Szczecin EXPO 1991 (też minęło 25 lat) na hali WDS i w Technikum Budowlanym. Atrakcją była prawdziwa pizza (na cienkim spodzie) sporządzana z lokalnych produktów (ciasto wyrabialiśmy w stołówce U36 codziennie o 6 rano) z wyjątkiem oryginalnych achois, które mistrz Paolo Patane przywiózł z Sycylii via Berlin do Szczecina. Paolo krzywił się, że piec grzał tylko do 250 stopni, a powinien do 400. Już pracując w Asie, dostałem zlecenie na obsługę artystyczną kolejnej szczecińskiej imprezy targowej POMERANIA SHOW '92 , które odbyły się wczesną wiosną tuż obok targowiska Manhattan w 9 wielkich namiotach; występy odbywały się w filii restauracji „Drei Gibeln” z Rostocku.

W zasadzie do listopada 1991 roku niewiele słyszałem o nowym, szczecińskim radiu, którego podstawy działania nakreśliłem we wspomianej ramówce. Byłem zajęty targami. Wiem, że odbywały się jakieś podróże w maju lub czerwcu 1991 roku do Ministerstwa Łączności czy też Państwowej Inspekcji Radiowej - PIR-u lub innej instytucji i składano wnioski o przydział częstotliwości. Było kilka koncepcji ( o tym może opowiedzą Ojcowie Założyciele) m.in. i taka, żeby Radio AS działało na bazie Akademickiego Radia „POMORZE”.

Kiedy Radio AS wystartowało 11 listopada 1991 roku na tzw. niskiej częstotliwości 65,96 MHz (do 3 stycznia 2000 r) postanowiłem sprawdzić wiarygodność firmy i zadzwoniłem do Jerzego Kapicy – wiceprezesa spółki ds. finansowych, wyłącznie w celu odebrania honorarium. Wysokość pozostanie tajemnicą, chyba że Jerzy zgodzi się ujawnić. Honorarium wypłacono rzetelnie acz w ratach. I wtedy zaproponowano mi współracę, zdaje się za sprawą właśnie Jerzego. Za jego sprawą trafił do radia również Rafał Jesswein, jedyny profesjonał w towarzystwie debiutantów. Prowadził wcześniej prywatną Zachodniopomorską Agencję Prasową (może nazywała się nieco inaczej).

Na początku operatorem nadającym program Radia As była spółka Radio AS (AS od imion synów Prezesa – Arka i Sławka; ta kwestia przyjęcia nazwy, tak osobiście związana z Prezesem poróżniła wspólników). Kolejnym operatorem zarządzającym częstotliwością nadawczą, Redakcja Programów Katolickich i Telewizyjnych ARTWIZJA i ona była wtedy oficjalnym nadawcą Radia As. Została tylko nazwa, ale do czasu. Było to związane z otrzymaniem „wysokiej” częstotliwości, w ramach procesu koncesyjnego. Wysoka częstotliwość to to dostosowanie się do częstotliwości na których stacje nadawały na zachodzie. U nas Polskie Radio UKF nadawało na niskiej częstotliwości.

Co w końcu robiłem w Radio AS? Najprawdopodobniej byłem Redaktorem Naczelnym Radia, raczej nie w rozumieniu kodeksowym, ale próbowałem spełniać funkcję takiej właśnie osoby. Używam określenia – najprawdopodobniej – gdyż Prezes na tablicy ogłoszeń wieszał przez kilka tygodni z rzędu różne schematy organizacyjne; raz byłem nawet Dyrektorem Programowym – w sensie schematu organizacyjnego. Zastałem kilkunastu DJ-ów co było zdecydowaną przesadą, bo i tak nie przesadnie duże zarobki dzieliły się między bardzo wiele osób. Pracowali na antenie 2 – 3 godziny i to nie codziennie. Większość DJ to byli aktorzy Teatru Współczesnego zaproszeni przez wiceprezesa spółki ds. Programu Wojtka Lizaka. Zaprosił aktorów ze „Współczesnego”, bo tam miała siedzibę Telewizja Morze, której był współwłaścicielem, podówczas i do końca. Miał najbliżej. Na antenie pracowało jednak zbyt wiele osób, a grafik dyżurów wyglądał jak zdjęcie pól ornych w Kieleckiem. Wywiesił kartkę przy schodach do stolarni teatralnej i w Asie pojawili się koleżanki i koledzy, żony kolegów z TW, z Konradem Pawickim na czele. Konrad Pawicki wyglądał – to warte specjalnej uwagi - imponująco; falujące, ciemne pióra, zakrywające aż aktorskie łopatki (tuż powyżej lędźwi), szynel (była akurat taka zwykła, prawdziwa zima) prosto z magazynów Armii Czerwonej – słowem – już bardziej się owej wspaniałości opisdać nie da. Konrad pracował rano, i tak mu zostało, aż do dziś. Konrad robił wrażenie – na antenie również.

Zachowałem kilkadziesiąt kalendarzy podręcznych (najstarszy z 1975 roku, słynne TENO, a było też wojskowe TEWO), w których sporządzałem notatki, zapisywałem terminy, adresy, gromadziłem wizytówki, ale okazało się, kiedy zabrałem się do spisywania zapisków, nic konkretnego poza pamięcią nie ma. To radio działało z dnia na dzień, nikt dokumentacji nie prowadził, ze szkodą dla literatury. W kolejnych latach nie było specjalnie lepiej. Było łatwiej ponieważ play listy były w komputerze.

Zostały zatem dykteryjki, i ludzka pamięć, skoro nie ma kronik, programów dnia, wypełnionych treścią ramówek. Być może po 13 sierpnia 1992 roku – wtedy odszedłem z Radia (mniejsza o detale) moi koledzy - naczelni Ryszard Torba, Krzysztof Soska czy Witek Jabłoński, zapisywali informację o zdarzeniach radiowych, co rzuci snop światła na dawne dzieje. Wiele od was zależy drodzy koledzy, also nuże do tego snopa.

Ale co się okazuje, Mirek Wrąbel przypomniał gdzie można znaleźć dokładne informacje o muzyce nadawanej przez Radio AS; Play listy były publikowane w tygodniku (?) Music & Media wydawanym przez Alinę Dragan w Holandii. W rozmowie z Mirkiem wspomnieliśmy Zygmunta Duczyńskiego, który wspomagał naszych DJ, ucząc ich prawidłowej wymowy. Mam nadzieję, że MW opisze to dokładniej. MW odpowiadał za uzupełnianie płytoteki. I była jak to barwnie określił Jarosław Fengler – właścicielem metalowej szafy. Wypożyczał po prostu płyty w Melomanie przy ul. Jageillońskiej, od Olka (wypożyczalnia i nagrywanie płyt przy placu Lotników) i sklepie muzycznym „u Turka” w kinie „Kosmos”. I tak to wszystko działało. W rozliczeniu ze sklepami – reklama.

Pomieszczenia przy Tkackiej „na dachu” miały swoją medialną historię. Gdyby zaczynać jeszcze raz z rozgłośnią lokalną, to właśnie tu. Tu rozpoczęła swoją działalność telewizja szczecińska. Ale zawsze jest jakiś banalny problem. Na to VII piętro można było wejść po schodach. Gorzej, gdy ktoś był na wózku albo był gościem radiowym z 70-tką lub nadwagą na karku i na reszcie.

Była prawdziwa winda ale po pierwsze od I piętra, a po drugie miewała swoje humory. I na trzeba było kamasz, co mi się nieraz zdarzyło.

Tu pojawia się miłośnik radia niezwykły – Mundek. Ludzie się z nim zaprzyjaźnili a Mundek z nimi. Ale Mundek był zmuszony podróżować na wózku. Pamiętajmy, że winda od I piętra. W sklepie spożywczym (wejście od Niepodległości bez schodów, od Tkackiej ze schodami) była wina sięgająca I piętra czyli tej właściwej windy. Ale należało przecweałować ok. 100 m przez 1000i 1 drobiazgów w stronę wschodnią. Z tego rozwiązania korzystali radiowcy i zaprzyjaźniony z nami kolega Mundek. Ale sklepy (1001 oraz spożywczy) były otwarte do 20.00 czy nawet do 18.00 i i ta ścieżka dostępu dla Mundka, w tych godzinach do radia została zamknięta. Żeby zostać na program nocny, zawsze nieco luźniejszy, z możliwością pogadania na antenie, zagrania „lepszej” muzyki, trzeba było przyjechać wcześniej a następnie spać na tym niewygodnym raczej wózku. Może sypiał na naszej super kanapie – nie wiem. Nic o tym nie wiedziałem, ale kiedyś przyszedłem bardzo wcześnie i zobaczyłem co się dzieje. To było najzwyczajniej niebezpieczne dla Jego zdrowia. Ewakuacja z VII piętra chorej osoby gdy winda była nieczynna – wyobraźcie to sobie. Poprosiłem żeby tego nie robili – on i koledzy, ale raczej nikt się mnie nie posłuchał i na jego szczęście to był twardziel, pewnie jest do tej pory, i nic złego się nie stało. A co miał radości z tego nocnego radia, to jego. Wiem, że koledzy również wnosili Mundka z wózkiem na pierwsze piętro.

O gruppies pisał nie będę, bo być może tego zjawiska w radio nie było.

Kto nie pamięta Złotego Kluczyka, ten nie pamięta radia „i nie służył w marynarce”, a zapewne zupełnie w nim nie był. Po prawej stronie od wyjścia, za kratą, a po lewej od wejścia, znajdował się magazynek na wszystko. Tam zgromadzono całą paletę pierwszego szczecińskiego puszkowego piwa RIC ok. 1 mtera sześciennego żółciutkich puszek, rozlewanego na Gumieńcach. Żółte puszki. Surowym dysponentem Złotego Kluczyka był Jerzy Kapica, Pan Kolega Prezes. Ów zacny mąż, zgodnie z potrzebami ludzkości, swoim humorem, interesem rozgłośni i przestrzeganiem tajemnic służbowych – otwierał magazynek i budząc aplauz ludzkości – udostępniał bezpłatnie jakże pożądane „żółte puszki szczęścia”, po jednej lub po dwie na redakcyjną głowę, obecną w roomie lub w studio. Byłem raz czy dwa – dysponentem „złotego kluczyka”. Otaczał mnie podziw i nadzieja. Wiem, jak mógł się czuć Jerzy, jakże się wspaniale i wspaniałomyślnie czuł.

Ważnym momentem było zakupienie dysku o pojemności 500 MB, co było szaleństwem technologicznym niemalże. Miał służyć do emisji spotów reklamowych i jingli. Większych przy Augsburgerstrasse nie było. Jak służył, czy służył – nie wiem. Wiedzę uzupełnia SK; dysk mieliśmy ale nie starczyło kasy na szybszy, bardziej odpowiedni do tego celu komputer.

Zawsze ciągnęła nas za granicę. Kiedy pojawił się Jarosław Chołodecki – w styczniu, lutym 1992? Przyjechał z Chicago gdzie prowadził audycję dla Polonii amerykańskiej. O ile pamiętam – dzierżawił pasmo na jednej z anten średniofalowych pod Chicago, zasięg ok. 1,5 mln potencjalnych odbiorców „Audycje w typu talk-show, rozmowy z ekspertami, a nawet połączenia telefoniczne z Polską na antenie radia dawały słuchaczom nową jakość. Dla młodzieży stworzył nocne radio. - tyle portal http://dziennikzwiazkowy.com. Ustaliliśmy, że będziemy realizowali most Chicago – Zakopane - Szczecin polegający na wymianie poglądów na tematy społeczne i polityczne, było też o życiu Polonii w Ameryce; w Zakopanem partnerem było Radio ALex. Kilka takich audycji zrealizowaliśmy. Prowadził je Wojtek Lizak. Nigdy nie doszłoby do zrealizowania takiego „mostu” gdyby nie Grzegorz Świątkowski, b. szef techniczny ARP. To on skonstruował dwukanałową tzw. hybrydę telefoniczną w oparciu o 2 wzmacniacze WAB firmy FONIA, zacnej wielkości, prawie z demobilu. Taki wynalazek kosztował wtedy dużo (1000 dolarów?), teraz znacznie mniej. A hybrydy na dwie linie telefoniczne nie miało nawet Polskie Radio.

Mieliśmy również korespondencję nawet z Democratic National Convention 92, która odbywała się 13 – 16 lipca 1992 roku w Nowym Yorku. Korespondentem był uczestnik konwencji Karol Stein, nowojorczyk i kołobrzeżanin w jednej osobie, a po części znacznej – szczecinianin. Może nawet – paryżanin. Na koniec tej operacji, kiedy to Karol opowiedział o różnych możliwościach wyborczych, przewijały się nazwiska m.in. Rossa Perota, Jerry Browna, Zella Millera gubernatora stanu Georgia, i naturalnie a nawet przede wszystkim - Billa Clintona. Tu się Karol nie pomylił, gdyż na niego właśnie stawiał i Bill (pozdrawiamy) został prezydentem na dwie kadencje. Konwencji towarzyszył kawałek Fleetwood Mac's "Don't Stop” ale nie wiem, czy znaleźliśmy go w naszej taśmotece żeby była ładna pointa. Na koniec Karol, niezorietowany, że idzie to na żywo czy do „puszki” – zadał pytanie, „a kiedy to q... pójdzie”, a ja zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że właśnie poszło. Poszło z takim „kwiatkiem”, i nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.

Don't stop thinking about tomorrow
Don't stop, it'll soon be here
It'll be better than before
Yesterday's gone, yesterday's gone

Nasz wspólny - mój i Steina wyczyn doszedł do uszu narodu, naród zapamiętał to wydarzenie po dzień dzisiejszy. Resztę szczegółów dotyczących Konwencji poda były korespondent. Jeżeli zechce, ma się rozumieć.


 

Przyszedł do Asa w lutym albo marcu 1992 roku 16 letni młodzieniec, Maciej Krzyżanowski, i powiedział, że chciałby relacjonować dla nas IX Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej, które miały się odbyć (i się odbyły) w Szwecji w dniach 10-26 czerwca. Tak od razu go „spuścić” się nie dało i trzeba było się zastanowić, czy mu jednak nie pomóc. Choćby dla mołojeckiej sławy. I Maciej lat 16 do Szwecji pojechał i telefonicznie relacjonował co zobaczył i co usłyszał. Na wszelki wypadek nie chcieliśmy wiedzieć gdzie będzie spał, co będzie jadł, jak dostanie się na stadion i w ogóle. Pieniądze Jerzy Kapica znalazł. Kiedy w 2000 roku, pan Maciej spotkał mnie na Jarmarku Rybnym na Bulwarze Piastowskim, był absolwentem prawa, i komentował sport dla Programu III i RMF FM. I powiedział, że gdyby był wtedy na naszym miejscu, to nigdy by takiego ryzyka nie podjął.

Byliśmy nawet na Wembley w 1993 r; mecz Anglia – Polska (3:0) komentowali Piotr Dębowski i Piotr Czajkowski.

Kwiatki na antenie pojawiały się w sposób niezamierzeony od czasu do czasu. Miałem taki przypadek podczas awaryjnego dyżuru na antenie, że pewien jegomość zadzwonił, upewnił się, że jest na antenie i zapragnął dorzucić do pieca. Ale to czuć, niemalże słychać, jak gość się spręża, nabiera powietrza i wywala co mu się przez cały tydzień uzbierało. Ale ten akurat nie zdążył. Został uprzedzony, „hebel” poszedł w dół. W słuchawkach wysłuchałem co miało dotrzeć do pilnie słuchającego społeczeństwa.

 

1 sierpnia odbył się w Szczecinie Glam Rock Festiwal '92 z udziałem takich gwiazd lat siedemdziesiątych jak Susi Quatro, Garry Glitter Band, Show Woody Woody, Slade, Takie fewstiwale „zapomnianych” gwiazd odbywają się w Esbjerg i organizatorzy Duńczycy chcieli zrealizować taki festiwal w Szczecinie. Byłem przy pierwszych rozmowach na temat tego festiwalu, ale Duńczycy myśleli po duńsku i dziwili się, że coś, co u nich się sprawdza, nie może 1: 1 być przeniesione do Polski. Bilety kupiło ok. 3000 osób, zapełniona była mniej więcej płyta stadionu „Pogoni” , był Marek Karewicz; Marek Gaszyński i Marek Niedźwiecki prowadzili koncert. Był chyba i Dariusz Michalski, który wcześniej opowiadal o bigbicie na antenie radia. Prowadziliśmy wtedy relację z koncertu i radio AS było sponsorem medialnym Festiwalu. Organizatorzy nie dostarczyli nam płyt z materiałem muzycznym; był przy tym lekki zgrzyt – uważali oni, że radio powinnomieć takie nagrania w płytotece. Może i tak – ale nie miało. Było na dorobku. Prezes stanął na wysokości zadania i pojechaliśmy do World of Music (WOM) przy Qudamie oczywiście w Berlinie. Znaleźliśmu ledwie 7 – czy 8 płyt. Nikt w WOM nie pamiętał o gwiazdach glamrocka. Teraz nie byłoby problemu, choćby ze względu na wszelkie torrenty i inne bazy, nie mówiąc o sprzedaży wysyłkowej. I to była chyba ostatnia moja impreza w Radio AS. Jeszcze pamiętam, jak dzielny Roman Detko rozwijał linię łączącą Tkacką z Klubem XIII Muz, gdzie była konferencja prasowa. Opowieści Romana Detko to dopiero byłaby historia rozwoju technologii radiowej na Pomorzu Zachodnim. Panie Romanie, zapraszamy.

Do Radia AS już nie wróciłem, ale podjąłem – wspólnie z żoną Ewą - po wielu latach współpracę z Radiem PLUS, nie na antenie, nie w zarządzie, a w ekipie promocyjnej. I nie zastanawiałem się, co by było, gdybym lekko spasował 13 sierpnia 1992 roku i nie odchodził jednak z dnia na dzień. Nie zastanawiałem się aż do dziś, prawdę mówiąc. Może musiałbym tak czy inaczej odejść później, bo „układ taki”; ale też wiem, że przez te dziewięć miesięcy czasu nie zmarnowałem. Później było – ale nie od razu - Polskie Radio Szczecin i festiwal GRAMY. Ale od czasu do czasu o radiu myślałem i byli ludzie w Szczecinie, którzy od czasu do czasu pytania o radio zadawali. Taką myśl, takie marzenie pielęgnował Leszek Pawlicki jeden z ojców założycieli Radia AS. I Leszek w końcu Radio założył.

Czy takie radio lokalne teraz ma sens – to jest właściwe pytanie; że miało sens to oczywiste, świadczy o tym choćby „słuchalność” Radia AS najwyższa wtedy w okolicy.

Czy można konkurować z aktualną ofertą medialną w Szczecinie? Z aktualną – oczywiście jak najbardziej. Sens ma wyłącznie radio rozsiewcze, dostępne dla każdego i wsparte porządnym portalem multitedialnym. Bez pieniędzy, szczególnie takich na przeżycie i rozwinięcie się przez kilkanaście miesięcy, nie ma co „namawiać” się na realizację takiego pomysłu. Taki projekt można zrealizować ze wsparciem szczecińskiej diaspory, to przecież kilkuset korespondentów rozsianych po całym świecie. Nie licząc licznej rodziny Loitzów. I wspomniany Karol Stein, i Jan Pachlowski, i Paweł Żuchowski świadczą to tym, że można się spokojnie odnaleźć „w dalekim wszechświecie” i ówże ciekawie opisać, dając radość narodowi, bez względu na poglądy i przyzwyczajenia. Nie mówiąc o radości rodziny i znajomych ze Szczecina. Dodajmy do grupy korespondentów szczecińskich nowojorczyków – muzyków z Breakwater i Stanisława Piechaczka, gwiazdę szczecińskiego bigbitu z lat 60-tych oraz Olgę K.. Przy każdej ze szczecińskich i metropolitalnych ulic można znaleźć takiego ciekawego korespondenta i nie będzie szybszej stacji radiowej od tej „naszej”. Radio lokalne to nie jest wielka fabryka pieniędzy i nigdzie na świecie nie jest. To jest raczej taki biznes dla amatorów zakochanych w radio (a sami dobrze wiecie, że przecież można) i wolontariuszy, miejsce startu do zawodu dziennikarza, takim jakim było swego czasu Akademickie Radio „Pomorze” i kolejne obecne w eterze AS, ABC, Plama, PSR. Może to być radio akademickie integrujące społeczność uczelni szczecińskich, zdejmujące odium złych, nijakich uczelni ze szkół wyższych Szczecina, radio metropolitalne integrujące obszar metropolitalny Szczecina, radio społeczne, publicystyczne z dobrą muzyką. Miejsce na radio jest.

Warto wspomnieć o koncertach, które realizowało Radio AS w 1992 roku, w czerwcu i lipcu, już to dla promocji rozgłośni, a także dla pieniędzy. Zwykle były one realizowane na Zamku. Rzeczywiście wyjątkowe i oryginalne były koncerty symfoniczne, które zostały w Szczecinie zorganizowane na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich po raz pierwszy.

To nie żart – orkiestra symfoniczna pojawiła się na dziedzińcu zamkowym po raz p[ierwszy za sprawą Radia AS, nie chwaląc się miałem w tym swój udział, i Jerzy Kapica takoż.

Grała tam orkiestra Filharmonii Szczecińskie pd. Jan Walczyńskiego (Muzyka westernów, the Beatles) oraz …... ? Walce rodziny Straussów p.d. Jana Waraczewskiego, a może Muzyka Gershwina? oraz Tańce i Balety. Cykl koncertowy został poprzedzony próbami orkiestry na Zamku i wspólnie z I dyrygentem Filharmonii …....... ? ustaliliśmy, żę nagłośnienie jest zbędne. I tak właśnie być powinno. Scena na Zamku, wyposażona w wysokie i twarde zastawki, z podwieszonym sklepieniem, zbliżona warunkami akustycznymi i architektonicznymi do muszli koncertowej, to naturalne miejsce dla koncertów symfonicznych, a nawet kameralnych.

Uzupełnię po rozmowie z Janem Waraczewskim.

Kolejnym krokiem powinny być koncerty symfoniczne muzyki klasycznej; tak też w następnym roku zrobił Warcisław Kunc z Opery na Zamku.

Kto zajmował się promocją, reklamą, sponsorami, projektami: Wojtek Mierowski, Wojtek Rosiek, Jarosław Burdek, Małgosia Janucik, Paweł Gracz.

Czy da się zrobić radio z demobilu? Czemu nie? Choćby na samych winylach, aczkolwiek wymagałoby to dosyć żmudnych, a momentami nawet kosztownych poszukiwań. Stare amerykańskie stoły mikserskie nie dawały żadnych trzasków i startowały zdalnie wszelkie urządzenia. Widać je w filmach dokumentalnych o rozgłośniach radiowych i pierwszych studiach nagrań.

Czy są w Szczecinie ludzie gotowi podjąć takie wyzwanie na antenie? Z pewnością. Jestem pod wrażeniem czternastolatka, który przyszedł na kasting do Pomorskiej Stacji Radiowej. Jestem pod wrażeniem młodych osób wypowiadających się w telewizji czy w radio a także młodych muzyków; wybierając zespoły do Festiwalu Gramy kontaktowałem się z przeszło 1000 młodych formacji, z tych rozmów i listów wynikało wiele pozytywnego. Radio – tak, ale nie na każdych warunkach, nie kupowane w pakiecie z dziwnym właścicielem lub szefem.

Wiem, że kariera medialna Konrada Pawickiego rozpoczęła się właśnie w Radio AS z korzyścią dla szczecińskich mediów. Być może, a może z pewnością, Konrad trafiłby do innych mediów, ale ja nie poszukiwałbym w Szczecinie aktorów – wybaczcie szczerość. Przykłady Tatinka, Siwego, Dzidka, K2, Rafała, Jacka Porady, Tytusa, pani Marzeny, pani Joanny świadczą, że trzeba szukać pasjonatów.


 

Radio nadawało na częstotliwości 65,96 MHz (była to tzw. częstotliwość dolna, górną odpalono w grudniu 1992 roku). Mieliśmy do dyspozycji stół z Fonii lat jakieś 20 (wypożyczony ze szkolnego radiowęzła, ze spiętymi suwakami żeby startować jednocześnie 2 kanały, , 12 kanałów mono, 2 odtwarzacze CD, 2 magnetofony kasetowe TASCAM (emisja reklam odbywała się z kaset, ale „odpalenie” po sobie kilku reklam krótszych niż 15 sekund groziło pomyłką czytaj: śmiercią lub kalectwem, a także wściekłością reklamodawcy), była jedna studyjna montażówka, jedna kolumna też Fonii, mikrofony w tym jeden z Ameryki od Jarka Chołodeckiego. Fonia to było przedsiębiorstwo, które produkowało sprzęt studyjny dla Polskiego Radia i Telewizji. Od czasu do czasu, z bukietem w ręku, udawało się co nieco skubnąć z tej produkcji. Nadajnik o mocy 100 W kosztował tyle co cała reszta sprzętu; stał w pomieszczeniu redakcyjnym, na półce wmurowanej w ścianę i był podłączony do najzwyklejszego gniazdka 220 V. W suficie był otwór przez który to feeder (specjalny koaxialny kabel silnie ekranowany, o dużej średnicy) łączył nadajnik 100 W – standard, 19U - z anteną na dachu.

Tu miało miejsce kilka dziwnych wypadków. Nadawanie na częstotliwości wyższej, tzw. zachodniej spowodowało zakłócenia w AZART-ach (Antena Zbiorcza Radiowo-Telewizyjna – taka poprzedniczka telewizji kablowej obliczona na kilka zaledwie programów naziemnych) w okolicach Placu Orła Białego, a polegało to na tym, że drugi program TV miał obraz własny, a fonię Radia AS, co rozwścieczyło naród w noc sylwestrową 1992/93, bo uniemożliwiało zsynchronizowane oglądanie wieczoru sylwestrowego w telewizji. Ostatecznie antena wraz z nowym nadajnikiem trafiła na komin w Wiskordzie i tam pozostaje po dziś dzień. Podczas badań zasięgu radia odkryliśmy, że najlepiej nam idzie w okolicach Pogodna i Gumieniec. Wiceprezes d/s technicznych śp. Andrzej Wróblewski doszedł do wniosku, że wszystkiemu winne odbiorcze anteny telewizyjne na dacha przy Tkackiej, które w silnym polu stawały się zgodnie z zasadami fizyki antenami nadawczymi i wzmacniały sygnał.

Radio AS, które było spółką z o.o. i korzystało z częstotliwości, którą uzyskała Kuria Szczecińsko-Kamieńska od Ministerstwa Łączności (była wtedy taka możliwość). Były dwa rodzaje listowników – jeden dotyczył Katolickiego Radio AS a drugi Radia AS. Wszystko zależało od tego, do kogo trzeba było wystawić pismo. Opowiem o dwóch przypadkach, kiedy gdzieś tam w oddali mógł się pojawić jakiś konflikt między Kurią a „cywilami”. Moi koledzy z ZSP i „Ordynackiej”, twierdzi, że teraz jestem „czarny” i wg nich nie wyglądało to dobrze; Kuria, może nieoficjalnie, uznawała mnie za „czerwonego”, bo robiłem FAMę. Mój obraz w oczach społeczeństwa był zatem wielobarwny. Kiedyś ks. dr Ireneusz Sokalski, opiekun radia ze strony Kurii, członek zarządu spółki, wręczył mi kasetę, na której został nagrany fragment programu radiowego i głos parafianina, który dzwonił do nas z prośbą o interwencję w sprawie proboszcza. Parafianin uważał, że proboszcz nie może ganiać kotów i traktować ich kijem. I straszyć w śmietnikach. Zapytałem wtedy ks. Ireneusza, to jedynie przyszło mi do głowy, do kogo w takim razie ma dzwonić parafianin w sprawie proboszcza, jak nie do radia katolickiego? Mógłby bezpośrednio do proboszcza, ale zadzwonił raczej w dobrej wierze do radia. Ale poza tym ewidentnym nieporozumieniem, za „moich czasów” nie było raczej prowokacji chociaż wiele osób miało nam za złe, że pracujemy „u biskupa”. Decyzję o współpracy Kurii i Spółki AS podjął ks. abp Kazimierz Majdański.

Na antenie pracował ks Tomasz Zaklukiewicz; miał krótkie rozważania o Ewangelii. Słuchacze i ludzie z radia doskonale to zapamiętali, i twierdzą, że ta Ewangia poranna nie była czymś uwierającym, obcym ciałem w programie Radia AS.

Koło lutego 1992 powstało Akwarium czyli miejsce dźwiękowo wydzielone. W przestrzeni „roomu” znajdował się sekretariat, stanowisko reklamowców, przychodzili krewni i znajomi, lub jeszcze nieznajomi królika; miejsce było plotkarskie, rozgadane, rozpalone; kawki, herbatki i telefony. I całe mnóstwo ćmików. Akwarium było bardzo potrzebne ze względu na gości choćby, którzy mieli gdzie odetchnąć, zawłaszcza wtedy gdy trafili na Dzień Pieszego Pasażera Windy.

To wszystko stało się za sprawą Waldemara Marczyka. On był silnikiem, bardziej jednak silnikiem niż hamulcowym, na początku zrobił wszystko żeby wreszcie radio wystartowało „To co człowiek zaczął, Bóg dokończy za niego”. Albo – skończy. Do pewnego momentu ta zasada sprawdzała się i radio dorobiło się porządnego wyposażenia. To nawet nie był projekt, to był pomysł realizowany z dnia na dzień. I dlatego miało się nie udać. Ale się udało.

Wszyscy, którzy zaczynali pracę w Radio AS 1991 roku i w 1992, mieli do siebie zaufanie. Nawet jeżeli ginęły rzeczy, to raczej z logiką zapodziewania się czegokolwiek. A co z dyscypliną? Raczej nie było większych problemów. Tylko czasem dawało o sobie znać przekonanie K2 o swojej wyjątkowości. Wiele osób chciało go zwyczajnie wyrzucić, bo bywał nieznośny. Nie wiem czy miał tego świadomość. Różne były wynalazki, z porzuceniem otwartego radia rano i wyjściem ze studia w siną dal. Ale to była cenna osoba, najlepsza na antenie, z wyjątkowym talentem radiowym. Mam słabość do takich wyjątkowych osób. Być może decyzja – a byłaby zdecydowanie nieodwołalna – o wyrzuceniu go z pracy, niczego by KK nie nauczyła. Postawiłem na łagodną perswazję. Przepraszam cię K, ale musiałem o tym napisać, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Mimo, że to ty powinieneś pierwszy zacząć taką rozmowę.

 

Sławek Kupczyk (trafił do radia w styczniu 1992 roku) jako młodzieniec, został swego czasu uwiedziony pomysłem tygodnika „Przekrój”, który jako nagrodę za rozwiązanie trudnej krzyżówki (>>>) ufundował krzyżówkowiczowi skrzynkę pomarańczy. A było to w latach, kiedy dla statków z cytrusami z Kuby dawano specjalne eskorty, a „Iskry” patrolowały niebo nad Morzem Bałtyckie. Skrzynka pomarańczy była wtedy – w czasach słusznie minionych, a przez wielu nadal wyczekiwanych - zdobyczą zdecydowanie niewyobrażalną. To był spryt marketingowy dużej klasy – wmówić ludziom przed świętami, że nie szynka a te cytrusy są najważniejsze. I SK wymyślił, iżby zrobić 4 lipca konkurs, w którym można było wygrać 100* czy 1000* (niepotrzebne skreślić) butelek Coca-coli. Upojony sukcesem i Coca-colą zaproponował wygranie 4 grudnia 1 tony węgla. Węgiel pochodził z Węglokoksu. O tym, co było dalej – niech SK opowie sam. Razem kolegą Kornelukiem bodajże, który był w Radio As od specjalnych zadań m.in. barterowych. I jeszcze jedna, ostatnia anegdota opowiedziana przez Sławka Kupczyka; otóż zadzwonił jegomość z informacją, że podłożył bombę właśnie w Radio. Nie powiedział gdzie i jaką to bombę uszykował. W związku z tym, że trudno było ustalić w internecie, jaka to może być bomba, jakie podkłada się w stacjach radiowych, SK zwany przeze mnie i Ewę – Różową Panterą, zdecydowanie odpuścił jemioła. Za niecałe pół godziny jemioł zorientował się, że nikt nie bierze poważnie komunikatu, i opieprzył Różową Panterę, że nie zarządził ewakuacji. Tak oto Różowa Pantera vs. Szczeciński Bomber 1:0. Resztę anegdot niech opowie sam, m.in. o akcji kolegów z Kuriera Szczecińskiego. RP vel SK twierdzi, że wtedy życie było prostsze i można było sobie terrorystę olać zupełnie.

Za moją sprawą do radia trafił jeszcze Ryszard Torba z ARP, drugi naczelny, Ania i Wojciech Rośkowie z Olsztyna, Piotr „Tytus” Czajkowski z ARP.

Najciekawszym pomysłem konkursowym był konkurs 10 imion, autorstwa Sławoja Golańskiego, który na swoje nieszczęście nie zarejestrował go w ZAIKSie; DJ czytał nazwisko a słuchacz musiał prawidłowo uzupełnić, dodać imię osoby – polityka, muzyka, postaci historycznej. Miał na to 10 – 20* sekund. Rano można było również wygrać kolację dla dwojga (patrz: Pizzeria Piccolo). Konkurs 10 imion był realizowany przez wiele lat, z pominięciem Sławoja.

Nie prowadziłem programów, nie miałem audycji autorskiej, ale jedna z niewielu zapadła mi w pamięć. Jan Szewczyk, malarz (patrz totemy przy ul. Mariackiej) wrócił akurat z Australii. Od słowa do słowa – rozmowa. Sporządziliśmy i spędziliśmy na antenie ten wieczór wedle starej aborygeńskiej receptury: Jan Szewczyk - opowieści z przejazdu przez Australię w poprzek - naturalna ścieżka dźwiękowa z austarlijskiego buszu oraz Mike Jagger i Rolling Stones. Jako że ta muzyka towarzyszyła Janowi Szewczykowi w tym rajdzie przez Australię. Wiem co to antena i jaka to przyjemność rozmowa z ludźmi. Taką była rozmowa z ekipą, która się bawiła na Chociwelce przy muzyce z Radia AS. Tak też się ludzie wtedy bawili.

Radia słuchali różni ludzie. Przed audycją nocną, którą prowadzili Beata Zegarlicka i Konrad Pawicki, ćwiczono stary radiowy wynalazek „ty do mnie zadzwoń, a ja ci puszczę”, wiadomo co się działo. „Puszczanie” się kończyło, na antenie pojawiali się – ONI, a wraz z nimi zupełnie inna radiowa klientela. (Pani Beato, Konrad – napiszcie). As miał szczęście do duetów jak choćby Robert Siwy Nowak, który wespół z Joanną (Buszko) Tyszkiewicz starali się jak tylko można. A raz nawet zrobili jak nie można. Co ktoś zarejestrował i doniósł w zalakowanej kopercie. A jakże – verba volant, scripta (taśma) manent. I trzeci świetny duet to Piotr „Tytus” Czajkowski i Marzena Szustak.

Wojciech Hawryszuk, marzec - maj 2016