SAJN BAJ LU dzień dobry
Wyjeżdżając z rejonu Gobi jedyna okazja to
była na Ułan Bator. I tak znowu jesteśmy w stolicy Mongolii.
Jedyny samochód jaki się pojawił po godzinie czekania, to
zapchany busik. Zaraz nam zrobiono miejsce przy kierowcy, a bagaże
wrzucono na dach samochodu.
Widząc nasze zainteresowanie stadami
dzikich wielbłądów (wśród nich dwa były białe -
podobno rzadkość), kierowca ganiał je samochodem ku wielkiej
uciesze Jonasza: "O! Patrz jeden garb przekrzywił mu się na
prawo, a drugi na lewo." Nie wiele się zdały moje protesty.
Okazało się, że kierowca lubi wszystko płoszyć i na wszystko
trąbi. Sam był bardzo miły cały czas się do nas uśmiechał. A
twarz i mimikę miał jak jakiś miś z japońskiej kreskówki.
Po
pewnym czasie zacząłem się niepokoić czy to nie jest autobus.
Jonasz radził sprawdzić to dopiero w Ułan Bator. Jednak nieśmiało
zapytałem jednej osoby co znała parę słów po angielsku,
czy to autobus? Okazało si, że tak. Gdy kierowca dowiedział się,
że nie mamy "many" zrobił wielkie oczy i bardzo
posmutniał (jak miś w japońskiej kreskówce), a cały
autobus wybuchnął śmiechem. Ale juz po chwili znowu uśmiechał
się (jak miś w japońskiej kreskówce) i pokazywał, że
weźmie nas za darmo.
Umęczeni potwornie całonocną jazda,
tutejszą dietą, a raczej jej brakiem, i upałem (dość często
chłodzi wiatr, ale wtedy wszystko jest zapylone).
Z samego rana
ruszamy do Chin.
Podobno internet ma tam blokadę na niepożądane
dla nich słowa, typu: Dalej Lama. Więc o tym będziemy pisać z
Nepalu.
Bajer ta czyli do widzenia
jonasz i romek z misiami z podrozy
7
sierpnia 2006 14:29