(32) Bogolepcy 8:23 AM
Właśnie zostałem okadzony. Pan, który prowadzi kafejkę, jak co rano ładnie posprzątał po czym okadził firmowy ołtarzyk, komputery, i mnie nie pożałował. Przy okazji zajrzał co piszę. Wydawał się być zadowolony z tego listu. Jeśli się komuś nie podoba to pretensje do Pana z kafejki. On zaakceptował i powiedział, ze mogę wysyłać więc wysyłam.
W dniu wyjazdu z Pokhary, o szóstej rano
pokazała się nam Anapurna. Jonasz był tak zaspany, że do dzisiaj
nie wie czy mu się śniła. No to już Indie. Indie stare i znajome.
(Jonasza jest to druga wizyta w tym kraju, moja któraś tam). Z Indiami to jest tak: że mówię sobie że już tu nie wrócę, a potem strasznie ciągnie. Jonasz chyba też to załapał.Już w
Nepalu jest inny klimat niż w Chinach i Tybecie. Ale zbliżając
się do granicy nie ma się wątpliwości, ze to indyjski
subkontynent. Od razu gorąco i parno, ilość wypitych butelek wody
mineralnej gwałtownie rośnie .
Ale to nie najważniejsza
różnica. W Nepalu parę metrów przed granica jest coś
niepokojącego. Im bliżej granicy tym bardzie wiadomo, ze Nepal już
się kończy. Nagle robi się płasko. Samo przejście graniczne
praktycznie jest niewidoczne. Nagle indyjski żywioł uderza z cala
siłą. Hałas, ruch,
charakterystyczny "porządek" i
zapach. Nie, nie śmierdzi, raczej słodki zapach. Wydaje się ze ten
chaos jest nie do ogarnięcia, jednak ma on swoje prawa. Które
po pewnym czasie stają się trochę zrozumiale.
Po 367 pytaniach
skąd jesteśmy, 402 pytaniach czy Jonasz jest moim synem po 67
propozycjach skorzystania z rykszy, niezliczonej ilości propozycji
biznesów nie do odrzucenia i próbie okantowania nas na
bilecie dotarliśmy do dworca kolejowego w Gorakhpur. Tu muszę
powiedzieć żeby było nam łatwiej, co sto pytań zamieniamy się z
Jonaszem. Przez pierwsze sto pytań Jonasz jest moim tata, a ja
synem, potem na odwrót. W ten sposób równo
dzielimy trudy ojcostwa, a i ja mogę poczuć, że to nie tak łatwo
być dzieckiem. Podobnie by nie nadwerężać Naszej Ojczyzny,
jesteśmy codziennie z innego kraju. Stąd wiemy jak to jest być z
Grenlandii i że Mongolia to piękny kraj, przynajmniej tak mówią
hindusi gdy słyszę skąd jesteśmy. Jonasz trochę się rozpędza i
chce być z Marsa, ale się nie zgadzam, bo będzie (mi) Obcy.
Na
dworcu bilet kupić nie łatwo. O tym i o podróżach
indyjskimi kolejami pisałem w zeszłym roku wiec żeby się nie
powtarzać dla tych co nie czytali prześlę jako list 32a, tych co
czytali przepraszam za powtórki. Gdy zdobywałem bilety Jonasz w tym czasie zaprzyjaźnił się z krową spacerującą po hali
dworcowej i wysłał w świat miśka, o którym opowiadał jak
bardzo ożył w ręku indyjskiego dziecka. Do odjazdu zostało nam
ponad piec godzin. Jako fani indyjskiej kuchni udaliśmy się na
miejscowe smakołyki. Napełniliśmy się: Malaj Kofta, rodzajem
pulpecików z miejscowego sera - panir, pływających w pysznym
sosie z rodzynkami, Jonasz wybrał bardzo wyrafinowane danie - jajka
na twardo w sosie curry. Nie samymi jajkami żyje człowiek, wiec
odciągnąłem Jacha od jajek na mały spacerek. No i opłacało się
oderwać od jajek bo spotkaliśmy ... bogów. Tak. Bogów.
Przebywali w zbudowanych z bambusowych drągów wysokich
konstrukcjach. Oni nie tylko tam przebywali, oni tam powstawali. I
tu jeszcze jedna różnica między naszymi światami. My
wierzymy że to Bóg ulepił z gliny człowieka, a tu człowiek z gliny lepi Boga. I to nie jednego. Cale rzędy zwłaszcza
indyjskiej Durgi, która wymachuje dziesięcioma rekami, i
obnaża swe piersi. Czyż nie piękniej by było gdyby rąk było
dwoje, a piersi...? Ale o tym nie nam decydować. I tak poustawiani w
rzędach herosi walczą i napinają się że aż glina pęka na ich
muskularnych klatach. Boginie wirują w tańcu. Tylko lew nie jest
taki groźny, bo ktoś zarzucił mu na głowę stara szmatę i w
takim stroju nikogo już nie wystraszy. Wokoło bogów uwijają
się zastępy rzemieślników. Jeden kręci ze zmieszanej z
glina słomy kudłatą grzywę lwu, by mógł nią groźnie
wstrząsać. Inny ulepił cały szereg zaciśniętych pięści, by w
odpowiedniej chwili spadły bezlitośnie na wroga. Pod pędzlem
innego różowieją piersi bogini. Musza się śpieszyć, bo za
niecały miesiąc święto Durgi. Bogowie muszą zdarzyć wygrać
swój boski bój. A i ich śmiertelni twórcy,
niechybnie wygrają swa zapłatę.
Jonasz przechadzając się po
tym placu boju zauważa, ze podobne jest to wszystko do walki
minotaurów i do Herkulesa. Nieświadomie odkrywa nasze wspólne
pra-indouropejskie korzenie, nie studiując religioznawstwa.
W
pociągu jak to w pociągu. Na sama myśl o zbliżeniu się do niego
nami trzęsie. Ale o dziwo, udało się. Tzn. wpakowaliśmy się do
korytarza w sliperach. I o dziwo (pierwsze) nas nie wywalili.
Szacowne towarzystwo dwóch młodych sadhu - świętych mężów,
włóczących się bez celu, tfu co ja pisze, w bardzo ważnych
świętych sprawach po kraju, i wielkich karaluchów umila
nam
pierwsze godziny jazdy. O dziwo (drugie) konduktor wiedząc,
ze nie mamy właściwych biletów, daje nam dwie leżanki. I w
tych niewymownie ekskluzywnych warunkach spędziliśmy miło 17
godzinna podróż. W tym czasie świadkowaliśmy, 24 poważnym
awanturom, w tym 7 rodzinnym, 68 mniejszym, 54780 wrzaskom, i tyleż
samym klepnięciom, poszturchiwaniom, popychania. Hindusi są
specjalistami w tego typu zachowaniach względem siebie-chyba ich
uczą tego w szkole. Ciekawe twarze. Wielu podróżnych ma
ciekawe twarze. Szczególne wrażenie robią na mnie twarze
żebraków - gapowiczów. Nic nie posiadają, tylko parę
szmat na sobie i niezwykle szlachetny wyraz twarzy. Ich
przeciwieństwem są mundurowe służby, wojsko, policja. Ci
posiadacze palek - bo tu każdy ważniak posiada pałkę drewniana,
(swoją drogą to wyrób tych pałek musi być ważna gałęzią
przemysłu zbrojeniowego) mają twarze co tu dużo mówić:
nieszlachetne.W Delhi nasz pobyt ogranicza się do pochłaniania
wyrobów indyjskiej kuchni i znalezienia drogi powrotnej do
domu. Lądem już chyba jest nie możliwe.
Jak na razie to nic
super taniego nie znaleźliśmy. I się złościmy, bo w Katmandu
było znacznie taniej choć wszyscy mówili, że to Właśnie w
Delhi będzie taniej. Przypuszczam, że to pośrednicy, jak to jest w
indyjskim zwyczaju pragną sobie zarobić. Na razie do Wiednia
znaleźliśmy dla mnie 365, a dla Jonasza 305 $. Samolot jest już we
wtorek rano, ale chyba na niego
nie zdążymy. Jeszcze nie mamy
tyle kasy. Wprawdzie Mateusz i Jacek organizują pomoc, ale nawet jak
się uda uzbierać to przesłanie tej kasy może zająć
chwilę.
Jeśli jeszcze chcecie coś zamówić w naszym
egzotycznym sklepie, to prędko, "bo za minutkę zamykamy
budkę". Parę osób wyrażało zainteresowanie chustkami
(rożne materiały, wielkości), to ostatni moment. No i kapy,
narzuty. "Tanio, okazja, gorąco, polecam." Przypomnę:
chustki 25-60zl. (Konieczna konsultacja mailowa, co do materiału
wielkości i koloru.) Narzuty - 110zl.
Jonasz i Romek z misiami z podróży