Za każdym razem, kiedy jakieś dziecko powie: „Nie wierzę we wróżki”, jedna wróżka umiera. Piotruś Pan
Na spotkanie promujące książkę „Kultura Studencka” wydaną przez Fundację Teatru STU zaprosił mnie Tadeusz Skoczek, dyrektor Muzeum Niepodległości. Bardziej niż poczucie przynależności, pociągnęła mnie ciekawość – jak to będzie.
Przerzucając tekst – nie sposób przeczytać na Dworcu 450 stron, zauważyłem że kultury studenckiej w całości książka nie obejmuje. Zresztą Skoczek zastrzegał się, że spodziewa się uwag co do niekompletności opisu zjawiska. Do tego Antoni Dragan szef ZSP w latach 80-tych przesłał mi dwa swoje teksty dotyczące ZSP i Famy 83, gdzie kilka zdań poświecił mnie i moim kolegom, którzy organizowali tamtą, pierwszą Famę.
O książce zatem nie będzie, ale kilka zdań o wspominanej kulturze.
Właściwie byłem wyłącznie biorcą, a nie dawcą. Uczestnikiem, uczniem, zazdrośnikiem i podziwiaczem. Gąbką. Nie znałem miejsc, nie trafiłem do nich, które dałyby mi więcej w tamtych czasach pogubienia. Ale pierwszy kontakt z kulturą studencką, jeżeli za taką można uważać STS, dały mi spektakle które obejrzałem w Warszawie, w ramach akcji socjalnej Kółka Rolniczego w Ostrowi Mazowieckiej (to wywołało niesłychaną wesołość Michała Tarkowskiego ale gdyby nie rolnicy, to zapewne nie byłoby Tu wspomnę swoją ciotkę, Bożenę Dzieniszewską, która te akcje organizowała. (Również wyprawy do innych teatrów warszawskich, w tym do Teatru Wielkiego). Ale nie wiedziałem, że to jest kultura studencka. Podobnie, nieświadom, na obozach harcerskich w Glinie, śpiewałem „Eurydykę”, poświęconą uciekającej nieboszczce Osieckiej, „To nie jest wszystko jedno”, „Nie wrócę na Itakę”, „Wołgą koloru beż z fasonem” - oprócz klasyków takich jak szumiące knieje i ogniska. To wszystko w formie śpiewników przywozili ze sobą ludzie z komendy chorągwi mazowieckiej ZHP, był Stefan Otceten, Jerzy „Jeleń” Zbigniewski, Wit Majewski z braten, teraz chyba pracownik naukowy, pewnie profesor. Zapewne w pewien sposób byłem przygotowany, do wzięcia udziału w festiwalach i recitalach, także kabaretach. Najciekawsze miało mnie dopiero spotkać.
Rok 1973 był dla mnie rokiem rzeczy pierwszych i najważniejszych: Festiwal w Krakowie, OFPIPS, z laureatami – Brylantowymi Spinkami i rozmową z Aleksandrem Bardinim,który trafnie przewidział ich rychły koniec estradowy. Niezwykła Fama 73 Janusza najlepsza i niezwykła, z Trójzębem dla Salonu Niezależnych za „żyj, na huśtawce żyj”, a jesień to już Festiwal Teatru Otwartego we Wrocławiu. Z niezwykłą, nocną rozmową z Leszkiem Aleksandrem Moczulskim, którego wcześniej poznałem na Famie. Tam poznałem teatr zupełnie nowy. Petõfi Song, Tejo Sajiki, chyba ze 30 spektakli z całego świata. I Wydział Elektryczny Politechniki Szczecińskiej zupełnie się na mnie pogniewał. Po drodze było jeszcze wiele rożnych wydarzeń w Szczecinie, których już nie pamiętam. Pracowałem w Akademickim Radio „Pomorze” i dla ARP. Wielka satysfakcja, ale też lekki żal, że tak mało audycji, rozwijania umiejętności radiowych, dziennikarskich, a za dużo organizowania, wymagania od innych, namawiania i gadania na schodach. Każda poważna instytucja ma swoje schody do gadania.
* * *
W salce konferencyjnej Muzeum Niepodległości zauważyłem, doświadczyłem uczucia strachu, mimo, że wszyscy się ściskali i zbierali autografy autorów. Jakby na Nich kończyło się wszystko, wsiadali do zbudowanej arki, zabierając wspomnienia. Kultura studencka, jako zjawisko, nie wyzionęła ducha. Jest inna, chociaż jej największym grzechem jest to, że nie „wącha” swojego czasu; opiera się na amatorach. Ma coś do powiedzenia, raczej sobie i znajomym, nie można znaleźć poezji. Mistrzowie i guru pojawiają się w drugim roku występów. Walka o pamięć bywa rozpaczliwa. To taka cicha rozpacz, że już nic nie można. Czego oczekują od współczesnego pokolenia Padre, Chudziński, Jasiński, Rozhin, Skoczek, Raczak, Miklaszewski – uznania, rozgrzeszenia, pamięci, widowni, oklasków, wolnych cokołów, uznania za „wuja”, sympatii, umieszczania w przypisach?
Zabrakło mi tam Jacka Kleyffa, Michała Tarkowskiego, Janusza Weissa, Magdy Umer, Elżbiety Wojnowskiej, Krzysztofa Knittla, Poetów Nowej Fali, Jana Wołka, Elity, dziennikarzy, fotografów, Andrzeja Mleczko, Andrzeja Dudzińskiego, Andrzeja Czeczota, Jana Poprawy, także pamięci o Teatrach z Lublina, Katowic. Marek Pacuła, Marek Gołębiowski, Krzysztof Materna, Krzysztof Jaślar, Zenon Laskowik, Boguś Smoleń, Andrzej Poniedzielski, Elżbieta Adamiak, Wojtek Krukowski. Innych też. Nie było kapel pankowych z lat 80-tych. I współczesnych kabaretów.
Jak to było z tą kulturą studencką? Dlaczego nie wszyscy odnaleźli się w rzeczywistości estradowej i teatralnej? Czy „kultura studencka” przeszkodziła czy pomogła Magdzie Umer - jako pieśniarce? To samo dotyczy Eli Wojnowskiej. Dlaczego kultura studencka nie wykreowała narodowego barda, chociaż wielu było znakomitych pieśniarzy. Kogoś, kto w tej chwili znaczyłby dla innych tak wiele, jak Oni dla mnie kiedyś. Jakby to ziarno trafiło akurat na skałę. Jakby nie znaleźli uniwersalnej poezji, kontaktu ze współczesnością?. Czy należy się cieszyć wyłącznie tym, że w ogóle jeszcze żyją i pracują? W starym piecu diabeł pali. Ale nawet diabeł potrafi za bardzo przesadzić; Pierwszy taki głos to teza, że LA Moczulski jest ważniejszy, nie gorszy od KK Baczyńskiego; A nawet zauważalnie lepszy. A drugi syndrom „przepalonego” pieca to teza, że Marek Koterski nakręcił dzieło. Zapewne wszystko co dotyczy naszej młodości to dzieło, a zwłaszcza, że jest tylko jedno. Nie zafascynowało to nasze działanie krajowych i zagranicznych twórców.
A czego się można spodziewać po takich spotkaniach? Lobby jakie reprezentują byli artyści i działacze, to oczywiście grupa mająca wiele możliwości. Następcom, czyli młodym, nie potrzebne są wspomnienia, im potrzebna jest rzeczywistość. Chcą mieć swoje dzisiejsze emocje. Nie postawią Im żadnych pomników, nie nazwą nazwiskiem żadnej ulicy. Nie postawią, bo nikt im – mam na myśli owo lobby – nic nie dał. Nikt im nie pomógł, aby mogli wykreować swój świat. Swoją poezję. Poezja „wujów” ich nie dotyczy. Przyzwoitość jest potrzebna dziś, tak jak potrzebna była w roku 1973. Czy ludzie związani z ZSP, SZSP, a tym samym uwikłani w różne serwituty na rzecz władzy, mają moralne prawo coś robić na rzecz współczesnego społeczeństwa? To nie jest żadna retoryczna kropka. Czuli w tym 1973 roku, że są u siebie, że chcą robić coś dla innych, to niech wiedzą, że nadal są u siebie. Ale może warto powiedzieć młodym że czas niedojrzałości kiedyś się kończy. I kończy się dziecięcy egoizm.
Na peronie ok. 22.00 spotkałem Padre, który chyba mnie nie poznał; po odświeżeniu pamięci, że Fama 77, że monodram z taśmy „Nagrane nocą” ; powiedział, że będzie jeździł po świecie z filmem Marka Koterskiego o VI Festiwalu Teatru Otwartego. I będzie opowiadał ludziom o tym jak było wspaniale. Jak ważne rzeczy działy się w Polsce. Film, raczej sklejone materiały, i Franciszek Muła z tekstami z „Exodusa”.tego nie można teraz oglądać, na famie w klubie, w zasikanej hali sportowej, brzmiało to wszystko zupełnie inaczej, a było to 40 lat temu. Wtedy to była poezja, a teraz brzmi jak publicystyka. Anna Nowakowska w piosence o synku-patyczku bardzo mi się przypomniała. „Na szarość naszych nocy”, hymn nieupowszechniony. Może teraz ten tekst można lepiej zrozumieć i uznać emocje za bardzo aktualne. Bardziej znane jest wykonanie Marka Grechuty.
Chyba nie warto być Piotrusiem Panem. Może ze względu na wagę. Ja nie chciałem być dorosłym harcerzem. Chociaż zapach namiotu czasem się przypomina. Czy byliśmy Piotrusiami? Czy do tego latania i szermierki tęsknimy, spotykając się od czasu do czasu?
Trudno powiedzieć jak powinien wyglądać film o tamtych czasach, jakże ważnych dla wielu ludzi, bo wtedy się wychowywali. Również wzajemnie – to największa wartość ruchu studenckiego. Za przyzwoitość, poczucie obowiązku, uczciwość obywatelską trzeba było słono płacić. Również politycznie. Dekada SLD, w tym „Ordynackiej, w centrali i na peryferiach, nie stała się momentem dla wydobycia z niepamięci – przecież minęło 40 lat od ostatnich sukcesów bohaterów i autorów książki „Kultura Studencka” - nikt praktycznie nie przywołał tego ruchu przyzwoitości – artystycznego i społecznego, nikomu do legitymizacji na scenie politycznej nie był potrzebny. A archiwum, świadectwo Wuja Potoka marniało pod Katowicami. Co z tym filmem? Kogo to może zainteresować, co w tym filmie może zainteresować? Obserwuję zmagania z rzeczywistością Marka Wójcika, który sporządza wydawnictwa ze starych nagrań. Ma stronę, a jakże „Jacek Music”, ale świadectw pamięci, sentymentów raczej niewiele. Nie da się z tego żyć.
Było bardzo mało dziewczyn.
Wojciech Hawryszuk, 9 – 11 stycznia, Warszawa, Dworzec Centralny, Szczecin, Kaszubska 12