P.S. Kolejne osoby opowiedziały Jonaszowi o
haiku. Pan Piotr, Johana, Dominik. Dzięki. Może po powrocie wydamy
jakiś tomik?
Wyobraźcie sobie prawie 3 dni w autobusie i
żadnej nudy. Autobusem rządzą kierowca i jego dwóch
kolegów. Autobus pełen oryginałów. Chińczycy i
Tybetańczycy (oprócz wspomnianych
Koreańczyków i
Finlandki, która bardzo się boi i nie chce wysiadać z
autobusu nawet na nocleg).
Jest jeden młody mnich, który
jak mnie tylko zobaczył uśmiechnął sie, dotknął palcem swego
nosa i powiedział coś pomiędzy "NOLSZ" a "NOLS".
Wystraszyłem się, że coś się stało z moim nosem. Ale
sprawdziłem było z nim wszystko w porządku. Potem jak się
mijaliśmy to dotykaliśmy nosa i mówimy: "NOSZ".
Jonasz
podbił serca wszystkich pasażerów, a szczególnie
zaprzyjaźnił się z jednym pomocnikiem kierowcy. Do tego stopnia,
że wymienili sie odzieniem. Tybetańczyk wcisnął się w maleńki
polar Jonasza i wyglądał jak sprasowany. Jonasz zatonął w
marynarce Tybetańczyka. Uznał, że wygląda bardzo poważnie i
pytał się: "czy teraz może być dyrektorem?". W obawie
ze zechce zostać dyrektorem szkoły odkręciłem tą
wymianę.
Inaczej niż w reszcie kraju, wschodni Tybet jest bardzo
zalesiony. I bardzo górzysty. Często widać ośnieżone
szczyty. Gdy widzieliśmy pierwsze takie szczyty (zwykle w chmurach)
Jonasz krzyczał z radości. Na wszystkich przełęczach (ozdobionych
modlitewnymi chorągiewkami) Tybetańczycy krzyczą. Niestety nie
umiem tego powtórzyć. W autobusie z kim trzeba dość szybko
wyjaśniliśmy swoje duchowe i polityczne sympatie i
antypatie.
Czasami musimy skryć się z tylu autobusu, raz nawet
było trochę strachu, bo w jednym z tunelów stał policjant.
Szybko narzucono nam coś na głowy i położono na ziemi. Udało
się. W nocy spaliśmy z Jonaszem w autobusie. Gdy wyruszaliśmy
jeszcze było ciemno. Tybetańczycy śpiewali swoje: "Kiedy
ranne wstają zorze", przed autobusem leciał orzeł i tylko
osły przyglądały się nam zaspane. Najróżniejsze
zwierzaki wchodzą na drogę: dostojne jaki, kozy i owce różnych
odmian skaczą przed autobusem niezdecydowane w która stronę
uciec,
prosiaczki truchtem biegną, by na chwile się zatrzymać
spojrzeć na autobus, by po chwili znów zerwać się do swego
świńskiego truchtu, jedynie na psach autobus nie robi wrażenia,
nie przerywają swego wypoczynku na środku drogi i trzeba je
omijać.
Jonasz gra ze wszystkimi w łapki, a przede wszystkim
poczuł misje nauczenia wszystkich polskiego. Autobus rozbrzmiewał
gromkim:"DZIEN DOBRY- TASI DELE, DZIKUJE - TU DZIECIE". Gdy
nie uczymy się polskiego to śpiewamy. Każdy swoje.
Wczoraj był
most typu:"Shrek! Ja w dół patrzę!". Jonaszowi
udało się go przejść z dwoma Chińczykami. Był też most, który
trzeba było przejść pieszo, później przejeżdżał
pusty
autobus. Jedynym niefajnym spotkaniem był podwożony przez
dwie godziny Chińczyk - prawdopodobnie kłusownik. Handlował
organami różnych zwierząt. Sam był pijany i cały czas
popijał z butelki wódkę. Czarny charakter jak z najlepszego
amerykańskiego filmu.
Zimno czasami bywa, ale nie tak jak
straszono. Jednego wieczoru kazałem się cieplej ubrać Jonaszowi.
On stwierdził, że jest mu zimno, ale słyszał, że od zimna
szybciej włosy rosną i się nie ubierze. W obawie, że zarośnie
jak Ezaw i będę musiał go golić, musiałem przymusić go do
odziania się. Na razie bez większych kłopotów zdrowotnych
związanych z wysokością. Trochę zmęczenia i mnie czasami boli
głowa.
Jesteśmy w Lhasie (3700 m n.p.m.). Przyjechaliśmy
wczoraj wieczorem potwornie umęczeni, ledwo doczłapaliśmy do
hoteliku. Nowa cześć miasta robi przygnębiające wrażenie. Sami
koloniści chińscy i ich sklepy. W rejonie Par Kor ("starego
miasta") gdzie śpimy, jest już lepiej.
Wrażenie zrobiła na
nas Potala, lecz postanowiliśmy tam nie wchodzić pieniądze
trafiają do chińskiej administracji, która zarabia na
podbitych Tybetańczykach, a przy tym bardzo windują ceny. Przykry
jest widok zachodnich turystów, którzy bezkrytycznie
zostawiają
Chińczykom ogromne pieniądze. Niestety w mieście
wojsko i policja. Prężą się i demonstrują jak w żadnym innym
mieście. Może jedynie podobnie było na Tienanmen.
Zaraz idziemy
na śniadanko, do konsulatu nepalskiego i zobaczyć miasto. Troszkę
jest już mało czasu. Zwłaszcza z jonaszową szkołą (wprawdzie On
się tym nie przejmuje). Może ktoś mógłby rozejrzeć się w
Internecie czy nie ma jakiejś okazji samolotowej z Indii do Europy.
Też potrzebowalibyśmy sprawdzić czy w Katmandu jest ambasada Iranu i jaki ma adres. Tutaj szukanie czegokolwiek w internecie nie ma
większego sensu. Zawiesza się, pojawiają się chińskie znaczki,
są blokady niektórych stron. Tragedia. Podobnie jest jak
piszecie załącznikami. Najczęściej pojawiają się chińskie
znaczki i nie można otworzyć.
Jonasz i Romek z misiami z
podróży
Ale teraz mamy nowy problem. Czy garnitur czyni
dyrektora?