Wojciech Hawryszuk - 1953-2020

Myśli przyłapane - cytaty, komentarze, zapiski...

Policjanci ostrzegają przed powrotem do domu.

Myśl przyłapana na Zakopiance     Reporterka TVN24 I co teraz zrobi ta biedaczka? Sama, na Zakopiance w dodatku?    9 kwietnia 2007

(23) NA DACHU świata 5:13 AM

P.S. Kolejne osoby opowiedziały Jonaszowi o  haiku. Pan Piotr, Johana, Dominik. Dzięki. Może po powrocie wydamy jakiś tomik?

Wyobraźcie sobie prawie 3 dni w autobusie i  żadnej nudy. Autobusem rządzą kierowca i jego dwóch kolegów. Autobus pełen oryginałów. Chińczycy i  Tybetańczycy (oprócz wspomnianych
Koreańczyków i  Finlandki, która bardzo się boi i nie chce wysiadać z  autobusu nawet na nocleg).
Jest jeden młody mnich, który jak mnie tylko zobaczył uśmiechnął sie, dotknął palcem swego nosa i powiedział coś pomiędzy "NOLSZ" a "NOLS". Wystraszyłem się, że coś się stało z moim nosem. Ale sprawdziłem było z nim wszystko w porządku. Potem jak się mijaliśmy to dotykaliśmy nosa i mówimy: "NOSZ".
Jonasz podbił serca wszystkich pasażerów, a szczególnie zaprzyjaźnił się z jednym pomocnikiem kierowcy. Do tego stopnia, że wymienili sie odzieniem. Tybetańczyk wcisnął się w maleńki polar Jonasza i wyglądał jak sprasowany. Jonasz zatonął w  marynarce Tybetańczyka. Uznał, że wygląda bardzo poważnie i  pytał się: "czy teraz może być dyrektorem?". W obawie ze zechce zostać dyrektorem szkoły odkręciłem tą wymianę.
Inaczej niż w reszcie kraju, wschodni Tybet jest bardzo zalesiony. I bardzo górzysty. Często widać ośnieżone szczyty. Gdy widzieliśmy pierwsze takie szczyty (zwykle w chmurach) Jonasz krzyczał z radości. Na wszystkich przełęczach (ozdobionych modlitewnymi chorągiewkami) Tybetańczycy krzyczą. Niestety nie umiem tego powtórzyć. W autobusie z kim trzeba dość szybko wyjaśniliśmy swoje duchowe i polityczne sympatie i  antypatie.
Czasami musimy skryć się z tylu autobusu, raz nawet było trochę strachu, bo w jednym z tunelów stał policjant. Szybko narzucono nam coś na głowy i położono na ziemi. Udało się. W nocy spaliśmy z Jonaszem w autobusie. Gdy wyruszaliśmy jeszcze było ciemno. Tybetańczycy śpiewali swoje: "Kiedy ranne wstają zorze", przed autobusem leciał orzeł i tylko osły przyglądały się nam zaspane. Najróżniejsze zwierzaki wchodzą na drogę: dostojne jaki, kozy i owce różnych odmian skaczą przed autobusem niezdecydowane w która stronę uciec,
prosiaczki truchtem biegną, by na chwile się zatrzymać spojrzeć na autobus, by po chwili znów zerwać się do swego świńskiego truchtu, jedynie na psach autobus nie robi wrażenia, nie przerywają swego wypoczynku na środku drogi i trzeba je omijać.
Jonasz gra ze wszystkimi w łapki, a przede wszystkim poczuł misje nauczenia wszystkich polskiego. Autobus rozbrzmiewał gromkim:"DZIEN DOBRY- TASI DELE, DZIKUJE - TU DZIECIE". Gdy nie uczymy się polskiego to śpiewamy. Każdy swoje.
Wczoraj był most typu:"Shrek! Ja w dół patrzę!". Jonaszowi udało się go przejść z dwoma Chińczykami. Był też most, który trzeba było przejść pieszo, później przejeżdżał pusty
autobus. Jedynym niefajnym spotkaniem był podwożony przez dwie godziny Chińczyk - prawdopodobnie kłusownik. Handlował organami różnych zwierząt. Sam był pijany i cały czas popijał z butelki wódkę. Czarny charakter jak z najlepszego amerykańskiego filmu.
Zimno czasami bywa, ale nie tak jak straszono. Jednego wieczoru kazałem się cieplej ubrać Jonaszowi. On stwierdził, że jest mu zimno, ale słyszał, że od zimna szybciej włosy rosną i się nie ubierze. W obawie, że zarośnie jak Ezaw i będę musiał go golić, musiałem przymusić go do odziania się. Na razie bez większych kłopotów zdrowotnych związanych z wysokością. Trochę zmęczenia i mnie czasami boli głowa.
Jesteśmy w Lhasie (3700 m n.p.m.). Przyjechaliśmy wczoraj wieczorem potwornie umęczeni, ledwo doczłapaliśmy do hoteliku. Nowa cześć miasta robi przygnębiające wrażenie. Sami koloniści chińscy i ich sklepy. W rejonie Par Kor ("starego miasta") gdzie śpimy, jest już lepiej.
Wrażenie zrobiła na nas Potala, lecz postanowiliśmy tam nie wchodzić pieniądze trafiają do chińskiej administracji, która zarabia na podbitych Tybetańczykach, a przy tym bardzo windują ceny. Przykry jest widok zachodnich turystów, którzy bezkrytycznie zostawiają
Chińczykom ogromne pieniądze. Niestety w mieście wojsko i policja. Prężą się i demonstrują jak w żadnym innym mieście. Może jedynie podobnie było na Tienanmen.
Zaraz idziemy na śniadanko, do konsulatu nepalskiego i zobaczyć miasto. Troszkę jest już mało czasu. Zwłaszcza z jonaszową szkołą (wprawdzie On się tym nie przejmuje). Może ktoś mógłby rozejrzeć się w  Internecie czy nie ma jakiejś okazji samolotowej z Indii do Europy. Też potrzebowalibyśmy sprawdzić czy w Katmandu jest ambasada Iranu i jaki ma adres. Tutaj szukanie czegokolwiek w internecie nie ma większego sensu. Zawiesza się, pojawiają się chińskie znaczki, są blokady niektórych stron. Tragedia. Podobnie jest jak piszecie załącznikami. Najczęściej pojawiają się chińskie znaczki i nie można otworzyć.

Jonasz i Romek z misiami z  podróży

Ale teraz mamy nowy problem. Czy garnitur czyni dyrektora?