Z
granicy jedynym transportem do Pekinu, był autobus z miejscami do
leżenia. Za 180 Y (8 Yan = 1$). Nie tanio. Ale nic innego nie było.
Oczywiście po długich targach kupiliśmy jeden bilet na nas
dwoje.
Wchodząc do autobusu dostaliśmy reklamówki by
zapakować swoje buciki. Po autobusie wszyscy chodzili boso. Przez
autobus szły trzy rzędy po dwa w każdym malutkich łóżeczek.
Myśmy mieli w środkowym rzędzie na dole. łóżeczka były
bardzo małe. Rozmiar jak dla Chińczyków. A do dodatkowo
miały żelazne ramy. Ja się tam sam niemieszczona, a co dopiero z
Jonaszem. Przez dwie godziny próbowaliśmy się jakoś ułożyć, a raczej skompresować. Przypominało to zabiegi prestidigitatora
chowającego się do walizki. W końcu Jonasz położył się na
podłodze. Ale jak tylko udało mi się usnąć, jadący za mną
chińczyk kopal mnie w głowę. Do Pekinu przyjechaliśmy o 5 rano.
Okazało się ze z jednej strony jestem kanciasty, uformowałem
się od ramy łóżka.
Po jakimś czasie wrócę do
swych dawnych kształtów. Można nadmuchać się papką, lub
dużo jeść (podobno najlepsze są pączki).
Pekin pomimo
wczesnej godziny, tętnił życiem. Jonasz: "Tato jak tu dużo
rowerów!"
Udało się się kupić na dzisiaj bilety na
pociąg nad morze. Wiec cały dzień biegamy po mieście. Jest milo.
Po mongolskiej monotonii - zwłaszcza kulinarnej - dostajemy zawrotu
głowy. Jedzenie różnorodne i tanie.
Na placu
Niebiańskiego Spokoju Chińczycy nie wiedzieli czy maja robić
sobie zdjęcie z Przewodniczącym, czy z Jonaszem.
trochę juz
umęczeni
jonasz i Romek z misiami z podroży
P.S.
Na
granicy misie które mają w większości na ogonkach napis:
"Made in China", bardzo się wierciły.
14 sięrpnia 2006 11:47